Wirus zrobiony w kozła

Redaktor Marcin Polak uznał, że jeden z moich komentarzy w Edunews wart jest upowszechnienia (pod tytułem Uczniowie w kryzysie?), więc, mimo że nie miałem tego w planach, udostępniam go także tutaj, z niezbędnymi dla zrozumienia kontekstu zmianami i uzupełnieniami.

*

Brak opieki psychologicznej, czy wręcz psychiatrycznej w polskiej szkole to problem poważny i nienowy – pandemia jedynie go uwypukla. Zjawisko „nagłego zaistnienia w świadomości” dotyczy teraz niemal każdego aspektu funkcjonowania oświaty, więc obawiam się, że zamiast inspiracji do zmian, deformatorzy naszej oświaty będą mieli świetne alibi dla swojej indolencji – na wirusa będzie można zwalić wszystko i to co najmniej przez dwie, trzy kadencje, dopóki elektorat nie zacznie o pandemii (i problemie) zapominać. Oświata i edukacja nie są w tej mierze żadnym wyjątkiem, ale w tej domenie, w ten wygodny dla MEiN przekaz niezmiernie łatwo uwierzyć większości chwilowo zainteresowanych.

Doceniając wagę „nagle zaistniałego” problemu kondycji psychicznej uczniów, przypuszczam, że jednak nie dysponujemy w tej chwili wiarygodną oceną jego skali, co prowadzi do mylących uogólnień (jak mogłoby się zdawać, głównym problemem pandemio pochodnym w Polsce jest zakłócona socjalizacja stęsknionych za szkołą dzieci). Nie odnoszę się tutaj bezpośrednio do opublikowanego w tym tygodniu raportu „Porozmawiaj z klasą” [zobacz tutaj], bo nie znam jego metodologii, ale chciałbym zauważyć, że z faktu, iż wielu nauczycieli dostrzega kłopoty swoich uczniów nie wynika jeszcze, że problem jest znacząco większy, niż przed pandemią – po prostu zaczęto mu się baczniej przyglądać. Obecność w murach szkoły i okazjonalny kontakt z uczniami zgłaszającymi problemy dawał złudne poczucie kontroli nad zjawiskiem. Kiedy nawet tego złudzenia zabrakło (a szkoła kontrolą stoi), wydaje nam się, że obecnie wszystko sypie się nam z rąk.

Tymczasem uczniowie psychologicznie rozpoznani lub zgłaszający problemy to był wierzchołek góry lodowej. Trzeba przy tym zdawać sobie sprawę z tego, że szkoła (która w oczach wielu od dawna się nie zmienia) nie jest jedynym sprawcą problemu, jakby mogły to sugerować słowa powyższego wpisu (informującego o raporcie) – w ogromnej ilości przypadków, dzieci przynoszą do szkoły problemy, które zafundowała im skrzecząca rzeczywistość pozaszkolna. Rosnąca liczba przypadków zaburzeń psychicznych, czy trudności adaptacyjnych nie jest w żadnym razie domeną szkoły, choć to w niej właśnie się uzewnętrzniają.

Można także odnieść wrażenie, że to przerwa w socjalizacji, której przykre skutki obserwujemy, jest odpowiedzialna za całe zło. Upatrywanie przyczyn jakiegoś zjawiska w jednym, rzucającym się w oczy czynniku jest klasycznym błędem poznawczym. Podejrzewam, że niedocenianie lub wręcz nieuwzględnianie w diagnozie sytuacji domowej (przebywanie na niejednokrotnie niewielkiej przestrzeni z członkami rodziny, wzmożona z nimi interakcja i współdzielenie zasobów), niepewności miotającej społeczeństwem, zarządzanym sprzecznymi komunikatami, oraz postępującego rozwarstwienia ekonomicznego i mentalnego tego społeczeństwa jest błędem perspektywy i znów doprowadzi do wysypu recept nierozwiązujących niczego, a jedynie wskazujących kozła ofiarnego. Edukacja i nauczyciele świetnie się w tej roli sprawdzają, choć mają znikomy lub żaden wpływ na sytuację ogólną (warto tu przypomnieć ogólnie słabe przygotowanie psychologiczne nauczycieli i brak jakiegokolwiek wsparcia udzielanego im samym, przy wykonywaniu jednego z najbardziej kontaktowych zawodów).

To dość charakterystyczne dla recenzentów polskiej oświaty, że koncentrują się jedynie na chwilowo modnych, bądź drastycznych jej elementach, zapominając o całym tle zjawisk w niej zachodzących. Zaburzona socjalizacja to przede wszystkim problem młodszych dzieci – te starsze, po pierwsze, wcale nie zarzuciły kontaktów z rówieśnikami w czasie lockdown’u (choć nie są one tak beztroskie i intensywne), a po drugie, nie utrzymywały ich wcześniej na taką skalę, jaką się im (wszystkim) z reguły przypisuje. Wystarczy poczytać sobie lamenty sprzed kilkunastu miesięcy, zarzucające tym samym młodym ludziom niechęć do spotkań, powierzchowność relacji, wyalienowanie, egoizm, nadmierne przywiązanie do mediów społecznościowych i komputerów w ogóle, etc. W ich przypadku, obserwujemy teraz raczej szok ograniczenia wolności dla pokolenia, które żadnych ograniczeń dotąd nie doświadczyło, oraz czysto fizyczny brak „grupy wsparcia”, dającej świadomość, że nie jest się osamotnionym w swoich problemach (jest to zwłaszcza istotne w polskim społeczeństwie, w kulturze narzekania i wiecznej krzywdy, w której świadomość, że pozostali nie są w lepszej sytuacji jest często ważniejsza, niż własny dobrostan) – nie należy tego odbierać jako dojmującej tęsknoty za bliskością, czy nawiązywaniem i rozwijaniem relacji, choć oczywiście, statystycznie, takie potrzeby też występują i pozostają niezaspokojone.

Na merytoryczną i wiarygodną analizę sytuacji przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać, ale i wtedy nie będzie się można spodziewać niczego sensownego, jeśli usiądzie się do niej ze z góry założoną tezą. Powiedzmy sobie szczerze – to nie wirus jest odpowiedzialny za wieloletnie zaniedbania, krótkowzroczność i ideologiczne priorytety w wielu dziedzinach życia społecznego. On tylko powiedział: Sprawdzam. Możemy albo z tego oblanego sprawdzianu wyciągnąć wnioski, albo nadal trzymać głowy w piachu i udawać, że uwziął się na nas los, Gates, producenci szczepionek, podstępni Chińczycy i ufoludki.

4 myśli na temat “Wirus zrobiony w kozła

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.