Kij wam w kanon

Zwlekałem z publikacją tego tekstu. W świecie, w którym odniesienie się do porannej informacji wieczorem jest w zasadzie odgrzewaniem kotleta, nie przysparza to z pewnością czytelników. Wahałem się długo, bo to artykuł o charakterze „interwencyjnym” i, niestety, personalnym, a tego staram się unikać. W końcu, przeważyło poczucie, że poruszana kwestia jest wyjątkowo ważna, dotyczy bowiem tych „świętszych od papieża”, którzy w bitwie o ideały, dostarczają jedynie amunicji przeciwnikom. Dzięki ich wynurzeniom, możliwy jest niebezpieczny symetryzm – sytuacja, w której opinia publiczna obojętnieje na ignorancję i niesprawiedliwość, bo łatwo może dojść do wniosku, że każdy prawicowy oszołom ma swoje alter ego po lewej stronie światopoglądu; że skoro jeden idiota kwestionuje antropogenne zmiany klimatyczne i ewolucję, poddaje w wątpliwość sens szczepień, wycina rezerwat przyrody i poluje dla frajdy, „czyniąc sobie Ziemię poddaną”, homoseksualistów wysyła na „terapie konwersyjne” i traktuje kobiety jako dodatek do garnituru, a drugi będzie bronił praw człowieka, ale pod warunkiem, że nie jest on białym, wierzącym, zamożnym, żonatym mężczyzną, zamieszkałym w Europie lub Ameryce Północnej, to może cały ten zgiełk wokół ekologii i równouprawnień wszelakich nie jest wart uwagi. Niestety, casus opisany poniżej jest, moim zdaniem, przykładem ”politycznie poprawnego zidiocenia”, a na dodatek, nie pierwszy raz, firmowanym przez nauczyciela. Niepokojący to fakt, ale jednocześnie uświadamiający, że żadne środowisko nie jest impregnowane na „miękki” totalitaryzm. A przecież każdy twardy tak się zaczyna, jeśli tylko trafi na podatny grunt i sprzyjający moment historyczny…

                                                                                                      *

Zaczyna się od dobrych chęci. A może raczej od ignorancji (żeby nie nazwać tego głupotą), która zwykle maluje świat w czerniach i bielach, w sposób prosty i uładzony, pasujący do każdego populizmu. Kończy, na cenzurowaniu i paleniu książek, jeśli nie ich autorów.

Zdarzyć się może, że komuś gniew albo inne emocje odbiorą zdolność myślenia – pół biedy, jeśli świadków takich wybuchów jest niewielu, nikt nie ucierpi, a narwaniec znajdzie się pod troskliwym okiem ludzi znających i jego, i kontekst zajścia. Niestety, czasy, gdy każdy niezrównoważony (lub po prostu wyprowadzony z równowagi) mógł jedynie wyjść na balkon i wykrzyczeć swoje frustracje, ryzykując co najwyżej podejrzenie o nadużycie napojów wyskokowych, należą już do przeszłości. Dziś, oburzeni na świat nie krzyczą z balkonów – mają do dyspozycji medium, które gwarantuje im nie tylko daleko większy zasięg rażenia, ale także immunitet, chroniący przed izbą wytrzeźwień lub kaftanem bezpieczeństwa, oraz oferujący anonimowość. Niektórzy, w ferworze walki o moralność i powoli ją zastępującą polityczną poprawność, nie dbają nawet o to ostatnie.

Polonistka (sic!) z Sochaczewa, w trosce o prawomyślność niewinnych dziatek, postanowiła „włożyć kij w mrowisko, tzn. pozwać za rasizm i postawić przed sądem Sienkiewicza. Kto, jak kto, ale nauczyciel powinien sobie zdawać sprawę z kwestii oczywistych i niepodlegających dyskusji, a taką jest nieunikniona anachroniczność, która czeka w końcu każdą twórczość. Komu, jak komu, ale nauczycielowi nie wypada nie wiedzieć, że gdyby w kanonie literackim pozostawić jedynie autorów piszących w zgodzie ze współczesnym wyobrażeniem o prawach człowieka w ogóle, a o prawach mniejszości narodowych i seksualnych oraz równouprawnieniu płci w szczególe, to należałoby z niego wyłączyć lekko licząc 90% pisarzy i poetów. Czy, jeśli przyjąć, że co najmniej do lat siedemdziesiątych XX w. ludzie żyli w nieświadomości wiodących idei humanizmu, nadszedł czas lustracji literatury? A przecież, poza nią, są jeszcze inne dziedziny sztuki… Zadanie na długie lata, dla rzeszy lustratorów…

Mam jednak nadzieję, że do „prokurator” Fiołek nie dołączą oskarżyciele posiłkowi, gotowi powołać świadków sienkiewiczowskiego resentymentu wobec Ukraińców w Ogniem i mieczem. Zresztą do Niemców i innych zachodnich nacji, niosących cywilizację na rubieże Europy, pisarz też był chyba uprzedzony, szkalując zakon Najświętszej Marii Panny. Przed eksmisją z kanonu, Krzyżaków mogłyby nie uchronić nawet akcenty proekologiczne – sprzeciw wobec barbarzyńskiej mody zdobienia hełmów pawimi piórami chyba nie wystarczy, zwłaszcza że nauczyciele historii mogliby dopisać do aktu oskarżenia parę ważkich zarzutów. Oskarżony naginał bowiem fakty i manipulował opinią publiczną. A jak już W pustyni i w puszczy dostanie dożywocie (poza kanonem lektur), kary śmierci dla pamięci o „naszym pierwszorzędnym pisarzu drugorzędnym” powinni zażądać obrońcy wolności wyznania. Za prześladowanie politeizmu w Quo vadis. Wyrok skazujący wydaje się pewny – Sienkiewicz ma tego pecha, że w naszym sądownictwie nie funkcjonuje prawo precedensu, na podstawie którego, żaden sędzia nie dopuściłby takiego aktu oskarżenia, a gorliwego prokuratora pewnie wysłałby na jakiś dokształt.

Publiczność tego procesu czarownic(y), internetowy, 1903-osobowy tłum, wznoszący gniewne okrzyki i żądający pozbawienia tego prawicowego ekstremistę Sienkiewicza praw publicznych na zawsze oraz zakazu wznowień jego wątpliwych ideologicznie wypocin jest po prostu uosobieniem bezrefleksyjnej emocji. Na panią Fiołek spada jednak odpowiedzialność za coś poważniejszego, niż koniunkturalizm świętego oburzenia. Autorkę petycji można oskarżyć o podżeganie do linczu na dziele literackim, ale dla mnie był to przede wszystkim… brak profesjonalizmu. Polonistka nawołuje do nieczytania (bez nadzoru)! Z obawy o niewłaściwy odbiór! Bo wiadomo, że odbierać można tylko tak, jak chciałaby pani Fiołek! Bo tylko ona rozumie humanizm. Idźmy więc za ciosem i zakażmy emisji filmów Jerzego Hoffmana*, bo przecież można je nieprawomyślnie zrozumieć, bez dystansu do realiów epoki i do licentia poetica! A przynajmniej oznaczmy te pozycje jako „tylko dla dorosłych” i to tych z dyplomami polonistyki, historii i nauk społecznych. Samego reżysera też można by teraz ścignąć za propagowanie rasistowskich ekscesów, a nawet tortur wobec tatarskich i tureckich (muzułmańskich) uchodźców. Dlaczego niby ktoś pokazujący sceny nabijania na pal i ścinania trzech islamskich głów naraz miałby liczyć na większe pobłażanie, niż francuskie pismaki śmiejące się z Mahometa?

Dosyć jednak tej ironii, bo przecież w Internecie nic nie ginie, a nie wszyscy rozumieją, co czytają i za chwilę sam zostanę obwołany rasistą i szowinistą. Na dodatek, samozwańczy prokuratorzy-amatorzy zarzucą mi stronniczość, bo, zeznając w sprawie pod przysięgą, musiałbym przyznać, że do Sienkiewicza mam sentyment – Potop był moją pierwszą „dorosłą” książką i sięgnąłem po nią dużo wcześniej, niż uprawnia do tego spis lektur. Zatroskanych moim niewątpliwym nieprzygotowaniem do jego „właściwego odbioru” (podpowiem gorliwym śledczym, że powieść ta jedynie udaje historyczną, dość swobodnie obchodzi się z faktami, wychwala jedne postaci historyczne, szkaluje inne, gloryfikuje katolicyzm, w złym świetle stawia protestantyzm, itp., itd.) pragnąłbym uspokoić: Nieletnich czytelników książek Sienkiewicza (jeżeli takowi jeszcze w przyrodzie występują) z pewnością bardziej, niż jakiekolwiek inne, zainteresują wątki awanturniczo-przygodowe. Za pierwszym razem, niewiele oprócz nich z lektury Trylogii wyniosłem, jeśli nie liczyć kontaktu z łaciną. Wszystkie te modestyje, abominacyje i admiracyje raz na zawsze ukształtowały moje zainteresowania językowe, a ze słownika uczyniły mojego przyjaciela, przygotowując solidny grunt pod angielski i „czytanie ze zrozumieniem” w ogóle. Pod tym względem, była to z pewnością lepsza szkoła, niż jakiekolwiek lekturowe analizy i inne wysiłki moich polonistek, które wszystkie serdecznie pozdrawiam i którym dziękuję, że od czytania czegokolwiek mnie nie odwodziły. Uprzedzę ewentualne zastrzeżenia wątpiących w taki właśnie wpływ prozy Sienkiewicza na masy – niewątpliwie będą mieli rację. Zatroskani i wątpiący powinni jednak pojąć, że nie chodzi o to, by wszyscy rozumieli wszystko i najlepiej jednakowo. Nierozumiejących jest zawsze dużo więcej, niż rozumiejących (szkoda, że także liczni zatroskani i wątpiący zasilają tę grupę) i nie rozumieją oni kwestii dużo bardziej podstawowych, niż np. klasowe i rasowe uprzedzenia pana Nowowiejskiego, a świat się od tego nie zawalił. Powiem wprost: Ktoś posiadający ambicje, by uczyć innych powinien rozumieć, że  fikcja literacka (ani żadna inna sztuka) nie tyle „nie powinna być podstawowym źródłem informacji o innych rasach i religiach”, co w ogóle nie powinna za takie źródło być uważana, a jeśli już, to tylko w odniesieniu do czasów sobie współczesnych. Jest jedynie (i aż) tworem ludzkiej wyobraźni, osadzonym w kontekście, który naprawdę nie zawsze jest, a nawet rzadko może być ponadczasowy. Na dodatek, trudno oczekiwać, by był on jasny dla każdego odbiorcy. Rolą nauczyciela jest nie tyle narzucanie jedynie słusznej interpretacji, co zachęcanie do własnej. Nawet za cenę interpretacji zupełnie niesłusznych.

Tymczasem, przykładem impregnacji na kontekstowość literatury (i dowolnego przekazu w ogóle) jest sama pani Fiołek, która, jak się zdaje, padła ofiarą polskiej odmiany kanoniczności, gdzie o wartości dzieła nie stanowią przede wszystkim jego walory literackie**, ale to, „co autor (podobno) chciał powiedzieć” i dlaczego „wielkim poetą był”. Ten nieszczęsny konstrukt analityczny, istne przekleństwo pop-polonistyki i jedna z przyczyn społecznego niedorozwoju, jest specyficzny, ale daleko mu do zagadkowości. Jego pochodzenie jest chyba oczywiste, ale rzadko przywoływane – jego rodzoną matką jest wywiedziona z tragedii zaborów, fatalna tradycja kreacji wieszczów, odlewania ich w brązie za życia i pokrywania platyną po śmierci, prowadząca do szukania w każdym wychylającym się z przeciętności człowieku ideału, pomnikowej powagi, boskiej niemal moralności i mądrości. Kiedy okazuje się, że tworzenie mitologii ma swoje granice, bo obecnie raczej ciężko jest utrzymać w tajemnicy ludzkie ułomności, apologeci świata równie doskonałego, co nieistniejącego zaczynają z równym zaangażowaniem zrzucać z cokołów wcześniej w pocie czoła postawione pomniki. Wkrótce okazuje się, że ten i ów nie może już być uznanym twórcą, bo na przykład za bardzo lubił kobiety, za mało lubił kobiety, podejrzanie lubił dzieci, chyba był komunistą, wrednym kapitalistą, Żydem, Arabem, masonem, nie posłał dziecka do komunii, poszedł do komunii, niepotrzebne skreślić. Koleżanka Sienkiewicza po fachu i Noblu, Olga Tokarczuk, musi więc uważać, bo jej wypowiedzi publiczne są dużo ważniejsze dla ludzi nieprzygotowanych do odbioru kultury, niż wszystkie jej książki razem wzięte. Jeśli nie trafi w aktualne preferencje tłumu, może zostać przynajmniej medialnie ukamienowana za wypowiadane opinie. Od uwielbienia do kamienowania droga jest niedaleka, bo tłum ma to do siebie, że albo ubóstwia, albo linczuje. Jeśli akurat to pierwsze, to tym bardziej jest zdziwiony, kiedy okazuje się, że obiekt kultu jednak nie zna się na wszystkim i śmie wyrażać własne zdanie, na dodatek odrębne od zbiorowego. Jeśli jeszcze historia raczy przyznać rację większości, egzorcyzmy i wypad z kanonu gwarantowany.

Niestety, dla równowagi, do tej kojarzonej raczej z prawicą, bogoojczyźnianej przyczyny-matki opisywanego problemu, współcześnie dołącza przybrany ojciec – prymitywny terroryzm politycznej poprawności, karykatury naiwnej, lewicowej wrażliwości. To za jego sprawą, za zbrodnię na George’u Floydzie ma odpowiadać Staś Tarkowski, bo przecież wszystkim wiadomo, że był kolonialnym rasistą. Realny zabójca Floyda W pustyni i w puszczy raczej nie czytał, ale pewnie wychował się na rasistowskiej propagandzie Marka Twaina***.

Zawsze wydawało mi się, że znieczulicy, nietolerancji i przemocy sprzyja raczej nieczytanie książek, niż poznawanie nowych światów, kreowanych przez rozmaicie myślących autorów. Tymczasem, polonistka Fiołek chciałaby najwyraźniej, by każda pozycja niewpisująca się w kanon jej myślenia (a szerzej, w dzisiejsze normy współżycia społecznego) została najpierw wycofana z obiegu, a potem jeśli nie wciągnięta na indeks ksiąg zakazanych, to wytrzebiona z oryginalnego, niepoprawnego słownictwa i opatrzona odpowiednimi przypisami, tłumaczącymi czytelnikowi, że Murzyn (przepraszam, musiałem) też człowiek, a kobieta (także nie wiem, czy mi wolno, bo to przecież dawniej był epitet), też… człowieczka.

Można jeszcze zrozumieć, że pod takim manifestem podpisało się prawie dwa tysiące „wrażliwych” – psychologia tłumu i emocje rodem z ulicy doskonale to tłumaczą. Kiedy jednak taką petycję tworzy nauczyciel, to warto się zastanowić, ilu przedstawicieli tego właśnie zawodu byłoby skłonnych ją poprzeć. Nie będzie nam raczej dane się tego dowiedzieć, a szkoda, bo łatwiej byłoby wysondować, ilu takich strażaków rodem z Fahrenheit 451 gotowych jest podjąć obowiązki funkcjonariuszy aparatu kontroli. Oczywiście, jedynie w trosce o spokojny sen obywateli. A zwłaszcza dzieci. Bo one niewinne są i niezdolne do objęcia wielkiego świata bardzo małymi rozumkami. Dlatego należy poczekać z lekturami i ich analizą do momentu, gdy ich płaty czołowe osiągną maksimum rozwoju i pozwolić im czytać Sienkiewicza tuż przed maturą, pod nadzorem, na kółkach polonistycznych, kiedy już będą w stanie pojąć że Staś był „rasistą”, bo… w jego czasoprzestrzeni wszyscy nimi byli. Najwyraźniej pani Fiołek nie mieści się w głowie, że dziesięciolatek byłby w stanie coś takiego ogarnąć.

Droga pani polonistko, pomijając już raczej kontrowersyjną tezę, że bycia lub niebycia rasistą możemy nauczyć się z książek, stawia pani pod znakiem zapytania swoją własną rolę, bo jeśli o tego rodzaju kwestiach chce pani rozmawiać dopiero z podmiotem wstępnie obrobionym i dojrzałym, to do czego jest mu pani w ogóle potrzebna? Żeby przyglądać się, jak rośnie na pożywce nieświadomości, w wyłożonej światopoglądowo bezpieczną gąbką świetlicy? Żeby finalnie, poinstruowany właściwie dobranymi, starannie zredagowanymi i usłużnie podsuniętymi brykami, mógł napisać rozprawkę, przekonującą „w moim trzecim argumencie”, że Staś traktował Kalego jak dziecko, lub wręcz przedstawiciela „niższego gatunku” i w związku z tym nie zasłużył na miano wzoru dla dorastających chłopców? A co jeśli nie wstrzeli się w ten klucz postmodernistycznej manipulacji i z taką tezą się nie zgodzi? Obleje go pani na maturze?

Pani Fiołek sugeruje, że do (właściwego) odbioru powieści Sienkiewicza potrzebny jest właśnie klucz, jeśli nie do testu, to odgórnie narzucony klucz kulturowy, udostępniany równym przez równiejszych. Ludzie popierający jej petycję, nieświadomie podpisują się pod traktowaniem dziecka (człowieka) według dawno już pedagogicznie skompromitowanego założenia, że pozostaje ono tabula rasa, dopóki wszechmocny nauczyciel nie raczy nakłaść mu mądrości do głowy. Jego dotychczasowe doświadczenia, środowisko, wpływ domu i rówieśników stają się w takim ujęciu nieistotne. Nie chciałbym mieć nauczyciela, mającego o mnie takie wyobrażenie, gdyż zakłada ono nie tylko brak mojej podmiotowości i prawa do własnego zdania, ale także a priori neguje moje możliwości intelektualne oraz przeczy jakże poprawnej politycznie potrzebie dialogu i szacunku, czego politycznie poprawna pani Fiołek zupełnie nie dostrzega. W tak zaproponowanej wersji nauczania, wiedza jest reglamentowana i kontrolowana, i służy jedynie systemowej, taśmowej produkcji niezdolnych do myślozbrodni.

Mogę się tego jedynie domyślać, ale motywacją do złożenia tej niechlubnej petycji mogła także być zwykła, nauczycielska niepewność… skuteczności. Każdy nauczyciel takiej niepewności doświadcza i prawdopodobnie jedynie doświadczenie może sprawić, że w końcu godzimy się ze skutecznością niepełną, a nawet znikomą. Pani Fiołek jeszcze do tego wniosku nie dojrzała – chciałaby mieć pewność, że kiedy tylko będzie jej to dane (dzięki przychylności ministra), sprawi, że wszyscy jej uczniowie, gdy już mentalnie dorosną do przyjęcia prawdy przez nią odkrytej, w pełni utożsamią się z wykładnią: „[książka] Przedstawia je [rasy i religie] w sposób właściwy dla dziewiętnastego wieku”. Naprawdę?! Wow! Wiem, że wyjmuję to zdanie z kontekstu, ale w jaki inny sposób miała je przedstawić? Powinna była antycypować postępowość pani Fiołek i innych, którzy rasizm znają z telewizji? I tego nie daje się wytłumaczyć dzieciom w wieku 10-12 lat? No cóż, nawet jeśli ma się do czynienia z podmiotem niesięgającym tego szczytu wyrafinowania intelektualnego, można mieć uzasadnione podejrzenie (nadzieję?), że po tak skomplikowaną lekturę i tak nie sięgnie on z własnej woli – na tym właśnie polega różnica między nauczaniem i indoktrynacją. Niestety, nie wszyscy (także nauczyciele) rozumieją, że uparte dążenie do unifikacji przekazu i żądanie zunifikowanego odbioru treści edukacyjnych nie powinno być funkcją szkoły, nawet jeśli takiemu prymitywnemu wyobrażeniu sprzyja jedynie słuszna podstawa programowa.

Konsekwencją tego nieuświadomionego, miękkiego, troskliwego, chcącego lepiej totalitaryzmu jest postrzeganie literatury (kultury w ogóle) jako wygodnego narzędzia indoktrynacji, a w konsekwencji, czystej propagandy – uczeń ma przyjąć pewne idee nie dlatego, że się z nimi identyfikuje, a dlatego, że się z nimi identyfikować musi, bo tak zostało napisane w książkach, które wolno mu (lub musi) przeczytać. Te, w których padają słowa brzydkie, albo niesłuszne mają zostać „poprawione”, lub zapomniane. Jest to także przestroga dla współczesnych autorów, by o tematach drażliwych nie mówić w ogóle, albo jedynie w sposób niekontrowersyjny, tak, by uniknąć niezrozumienia, ostracyzmu i liczyć się przy rozdawaniu nagród za całokształt twórczości. Być może pani Fiołek nie jest w stanie pamiętać pewnego okresu w naszej historii, a więc może nie skojarzyć, że ten akapit poświęciłem… cenzurze. Na marginesie dodam, że cenzura epoki słusznie minionej też usiłowała Sienkiewicza „uzdatnić”…

Z tego typu narracji przebija także przekonanie o dominującym (dobrym, lub złym) wpływie oświaty na życie obywateli. Zwolenników takich rojeń muszę rozczarować: O ludzkich charakterach, postawach, poglądach, a w rezultacie o ich postępkach decyduje przede wszystkim środowisko, kultura, w jakiej człowiek wzrasta, a więc przede wszystkim dom rodzinny i najbliższe otoczenie. Ewentualnie przeczytane (lub nie) książki, niewątpliwie ważny element tej kultury, są elementem wtórnym, na ogół zgodnym ze społecznym background’em jednostki – przypisywanie sobie przez nauczyciela przemożnego wpływu na postawy wychowanków, wywieranego dzięki właściwemu doborowi narzędzi (w tym wypadku lektur) jest zwykłym zarozumialstwem. George Floyd nie zginął dlatego, że jego oprawca przeczytał, lub nie przeczytał jakiejś książki. To obecnie mało wpływowe medium. Nie obwiniałbym nawet tych bardziej popularnych – pełnych przemocy filmów i gier komputerowych. Floyd zginął, bo na swojej (dość wyboistej) drodze napotkał człowieka skłonnego do przemocy, u którego podstawowym sposobem radzenia sobie ze stresem jest agresja. Rasizm (jeśli był tu obecny, lub kluczowy) nie wynikł z teoretycznej nadbudowy, ona jest zawsze wtórna, a użyteczna dopiero gdy z tego starożytnego wynalazku chce się zrobić ideologię scalającą społeczeństwo. To dlatego na ogół zgadzamy się, że Mein Kampf jest dziełkiem rasistowskim i w żadnym zestawie lektur raczej nie figuruje, będąc jednocześnie interesującym studium przypadku. Ogólnie rzecz ujmując, drodzy zatroskani podpisywacze petycji, rasizm w USA (i wszędzie na świecie) nie wynika z zaczytywania się rasistowską propagandą, nie mówiąc o literaturze, w której takich wątków można by się dopatrzeć, gdyż mimo wielu niepokojących epizodów przemocy o podłożu rasowym, państwo to nie jest zbudowane na rasistowskiej ideologii. Nie mylmy skutków z przyczynami. Rasizm współczesny, jest rezultatem zaszłości historycznych, konfliktów społecznych i sytuacji ekonomicznej, przekładających się na indywidualne losy – propaganda przychodzi później i przybiera zdecydowanie mniej zakamuflowane formy, niż powieści. W ujęciu historycznym, uprzedzeniom rasowym winna jest ewolucja homininów, a nie Sienkiewicz, albo którykolwiek pisarz, któremu mniej lub bardziej usprawiedliwioną łatkę rasisty usiłowano przypiąć****.

Myślę, że pani Fiołek, powoli zaczyna zdawać sobie sprawę z faktu, że „kij wsadzany w mrowisko” ma niestety dwa końce i lepiej nie trzymać go do końca w ręku. Szczerze współczuję jej nieprzyjemnego feedback’u z jakim spotkała się jej inicjatywa i do którego sam się tu dokładam. Chcę wierzyć w jej dobre intencje, ale kto kijem wojuje… Przed jakimkolwiek wojowaniem, warto zastanowić się nad sensem i konsekwencjami krucjaty – czasami szlachetne cele są piękne tylko po wierzchu. Na pocieszenie dodam, że dość podobna petycja mogłaby liczyć na zdecydowanie większe poparcie, niż 1903 gniewnych ludzi. Też bym się pod nią podpisał. Wystarczyłoby podmienić protest przeciw rzekomemu rasizmowi Sienkiewicza, postulatem zniesienia kanonu lektur jako takiego. Cel jakby inny, a ewentualny skutek jakże podobny – gdyby pani Fiołek nie czuła się na siłach tłumaczyć swoim uczniom tła historycznego i obyczajowego W pustyni i w puszczy lub uznała, że ma do czynienia z dziećmi jeszcze, lub w ogóle, niezdolnymi do uświadomienia sobie tak skomplikowanych kwestii, wcale nie musiałaby tego robić! Mogłaby wtedy wybrać coś innego, łatwiejszego, coś, co uczniom by się spodobało, lub coś, co sama uznałaby za warte uwagi, bo spełniałoby jej wyrafinowane standardy moralne (czyli prawie nic starszego od dwudziestowiecznej literatury społecznie zaangażowanej). To właśnie dowolny spis obowiązkowo-przymusowych lektur powinien ją razić swoją anachronicznością, w realiach państwa podobno pluralistycznego i demokratycznego, a nie dziewiętnastowieczność optyki dziewiętnastowiecznego w sumie pisarza! Kanony, spisy lektur są tworem arbitralnym, uznaniowym i sezonowym. Są zbyteczne i szkodliwe. Dla literatury, dla czytelników i, jak widać, dla autorów. Kiedy nie ma kanonów, ludzie czują jakby mniejszą potrzebę tworzenia wyklętych indeksów. Nie zmuszajmy nikogo do czytania i rozumienia, bo zawsze pojawią się pokusy, by nakazać rozumieć „właściwie”. Niestety, taki postulat nie byłby tak medialny, politycznie widowiskowy i nie dałby się podczepić pod żadną modną Sprawę. No cóż, za Sprawę, jeśli się chce, można cierpieć, ale na szczęście nie trzeba dziś „umierać za Sienkiewicza”. Nie jest to sprawa warta umierania, nawet medialnego. To prawdziwe jest na ogół wystarczająco tragiczne i bezsensowne. Takie, jak śmierć George’a Floyda. Nie nadamy jej sensu certyfikatami moralności, wystawianymi dawno zmarłym pisarzom.

_____________________________________________________________

*Oczywiście nie ja pierwszy wpadłem na podobny pomysł. W reakcji na niepokoje społeczne, HBO dokonało autocenzury prewencyjnej i „czasowo wycofało” Przeminęło z wiatrem z oferty. Prawdopodobnie powrót emisji poprzedzony zostanie pogadankami umoralniającymi i „tłumaczącymi kontekst”. Świat z Orwella? Nie, zgodny z wizją pani Fiołek i jej podobnych. Nadchodzi dyktatura zdziecinniałych ignorantów, którym świat trzeba objaśniać codziennie na nowo. Wszystkie filmy bez certyfikatu poprawności politycznej, będą przerywane nie tylko reklamami, ale także komentarzami jej dyżurnych żołnierzy.

**Przypomnę tutaj, że H. Sienkiewicz otrzymał nagrodę Nobla „za wybitne osiągnięcia w dziedzinie epiki i rzadko spotykany geniusz, który wcielił w siebie ducha narodu”. Czy przyjdzie pogodzić się z narracją sugerującą, że ów duch narodu był rasistowski? Czy bardziej, niż inne mu współczesne?

***Pomysł pani Fiołek nie jest ani nowy, ani oryginalny. Ani w Polsce, ani za granicą. Jej koleżanka po fachu ze stanu Iowa również chciała zaistnieć, tropiąc lekturowy rasizm. Amerykanie są chyba jednak bardzo przywiązani do „swoich” autorów, bo nawet na daleko bardziej politycznie poprawnym, oficjalnym gruncie amerykańskiego szkolnictwa, sprawa zakończyła się, owszem, wydaleniem, ale nie Samuela Clemence’a z kanonu, ale asystentki nauczyciela z zawodu. Przy okazji ujawniono i napiętnowano przypadki wewnętrznej cenzury w wydawnictwach, usiłujących politycznie poprawiać Twaina.

****Nasunął mi się teraz przykład R.R Tolkiena, któremu zarzucano rasizm wobec… orków. Oczywiście, literatura metaforą stoi, ale są chyba granice śmieszności.

13 myśli na temat “Kij wam w kanon

  1. Zgiełk wokół ekologii
    Po pierwsze (sytuacja analogiczna z dzisiejszą awanturą, czy LGBT to ludzie, czy ideologia) to ekologia dla jednych znaczy akademicką poddziedzinę biologii, a dla innych przykuwanie się do drzew, by utrudnić pracę drwalom i dać się sfotografować dla mediów.
    Po drugie ludzie, którzy nie uważają działań „pro-eko” za ważne, nie są negacjonistami przeczącymi istnieniu zmian klimatycznych, a nawet częściowej ich antropogeniczności. Oni tylko siedzą po drugiej stronie gilotyny Hume’a i z obiektywnego opisu zmian nie wyciągają imperatywu moralno-politycznego, by im przeciwdziałać. Na marginesie: „progresywiści” kochają zmiany, byle tylko nie klimatyczne! Niektórych z takich „symetrystów” nich nie obchodzi specjalnie los białych niedźwiedzi, a cieszy, że płacą niższe rachunki za ogrzewanie w zimie, nie muszą odśnieżać podjazdu do domu, ani kupować zimowych opon i niezamarzającego płynu do spryskiwacza, ani co roku nowego akumulatora. A w kasandryczne przewidywania o pustynnieniu Polski i strasznej suszy nie mogą uwierzyć, czytając kolejny news o fali powodziowej na Wiśle, podtopieniach wielu miejscowości i rzekach, które porywają z ulicy wóz strażacki i autobus. Co poniektórzy z nich pamiętają nawet do czego doprowadziło wprowadzenie obowiązku używania biopaliw – takie eko-decyzje polityczne doprowadziły do wycinania lasów tropikalnych pod plantacje palmy oleistej oraz do wzrostu cen żywności, bo europejscy i amerykańscy farmerzy zamiast pszenicy siali rzepak, co było mało dotkliwe dla bogatej Europy, ale potęgowało głód w Afryce. Co więcej nie są w stanie pojąć, dlaczego polityka redukcji gazów cieplarnianych ma polegać na budowie wiatraków i paneli słonecznych na dachach, ale nie elektrowni jądrowych, ani nie dodawaniu CS_2 do paliwa lotniczego. Nie są też w stanie pojąć dlaczego mają stosować energooszczędne żarówki w domu, który i tak przez 9 miesięcy w roku ogrzewają elektrycznie, a na lekcji fizyki nauczyli się, że klasyczna żarówka zużywa więcej prądu, bo zamienia go na ciepło a nie na światło, więc nie robi różnicy, czy grzeją dom żarówką, czy grzejnikiem.

    Tak na marginesie „symetrysta” taki jak ja nie jest w stanie pojąć i innych rzeczy. Np. dlaczego getta ławkowe dla Żydów albo apartheid w Południowej Afryce, czy oddzielne autobusy dla białych i dla czarnych w Georgii 60 lat temu były czymś bardzo złym, a dziś połowa miejsc na liście wyborczej albo w radach nadzorczych zarezerwowane dla kobiet, czy 20% miejsc zarezerwowane dla czarnych studentów na wielu amerykańskich uniwersytetach i jest to czymś dobrym. W odpowiedzi pada „myślisz tak, bo jesteś białym mężczyzną”. Tu wracamy do Sienkiewicza i jego definicji, że to, czy coś jest dobrym uczynkiem, czy złym, jest określone przez to, kto komu kradnie krowę.

    Polonistka z Sochaczewa jest tylko daleką popłuczyną szerszego świata. Ze 20 lat temu mój znajomy kupił w USA pocketbooka Joseph Conrad, The African of The Narcissus. Gdzie nie tylko ortografia była zmieniona na amerykańską, ale słowo ‚nigger’ zastąpione przez ‚African’ nie tylko w tekście, ale nawet w tytule. W brytyjskich szkołach i przedszkolach przewinęła się nagonka na usunięcie Rudyarda Kiplinga za jego straszliwy rasizm i kolonializm. Jeśli już, to dzieci powinny czytać „Księgę lasu deszczowego”, a Rikki-Tikki-Tavi powinien walczyć z kobrami w domu jakiegoś Hindusa, najlepiej z niskiej kasty. W zasadzie, to najgorszymi rasistami okazała się Szwedzka Akademia Nauk, bo dała nagrody Nobla zarówno Kiplingowi jak i Sienkiewiczowi…

    Mark Twain był rasistą? Był libertynem i za to różni chrześcijańscy fundamentaliści chcą go wyrzucić z lektur, ale nie słyszałem, żeby lewactwo się go czepiało. Za to z pewnością zabójca Floyda znał „How the Leopard Got His Spots” Kiplinga – zna to chyba każde dziecko w anglojęzycznym świecie.

    Polubienie

    1. Po prostu Twain użył w „Hucku Finnie” prawie 300 razy tzw. n-word. „Czarnuch” nie jest może najsympatyczniejszym określeniem, ale czy komukolwiek udało się zmienić historię cenzurą? Polityczna poprawność powoli wraca do korzeni…

      Polubienie

      1. To dokładnie to samo, co z Conradem i jego ‚Nigger’ już w tytule i też setki razy w treści. Pisane w zbliżonym czasie. Ale współczesny amerykański wydawca naprawił to i pozamianiał na ‚African’.

        Polubienie

  2. Kolejny oszołom chce się wypromować na Sienkiewiczu:

    https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/w-pustyni-i-w-puszczy-rasistowska-ksiazka-ministerstwo-odpowiada-na-slowa-posla/4wtydmh,79cfc278

    Niestety, ktoś, kto próbuje mu to wyperswadować, nie potrafi tego zrobić. Tak to jest, kiedy ideologia zastępuje myślenie…
    Obydwaj panowie nie przyjmują do wiadomości, że jakakolwiek, prawdziwa twórczość jest celem samym w sobie i nie ma niczemu „służyć”, nikogo z założenia „wychowywać, ani kształtować”. Jeśli to robi, to jest tępą propagandą, a nie twórczością. Nad wyraz przykre jest to, że nie rozumie tego akademik, doktor nauk socjologicznych. Nie, źle to ująłem – jestem w zasadzie pewien, że to rozumie. Znacznie gorsze jest to, że chce wykorzystać nieświadomość, bądź ignorancję innych… Kolejny „nauczyciel”, który „wie lepiej” i będzie sprzedawał wiedzę na kartki…

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do robrac Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.