7:10 do Bzdury

Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje, słyszałem w życiu często. Kopa w d…, dopowiadałem zwykle w myślach, lub głośno. Nie należę do ludzi, którzy lubią, a przede wszystkim mogą, wstawać nieco przed południem, ale zrywanie się przed siódmą, na dźwięk budzika, zawsze było dla mnie torturą. Nawet większą jest dla mojego dziecka, które dwa razy w tygodniu zmuszone jest wstawać przed szóstą, by zdążyć na zerówkę. Nie próbuję sobie nawet wyobrazić, o której wstają dzieci, które do szkoły dostać muszą się ze znacznie większych odległości i nie są tam dowożone. Dodatkowe atrakcje czekają na nie między listopadem, a marcem.

Ludzkie upodobania indywidualne można zbyć milczeniem, jeśli kolidują z dobrze pojętym interesem społecznym. Ciekaw jestem, czy ktoś jest w stanie wskazać, jaki to ważny interes społeczny realizowany jest na zerówkach. Mam nadzieję, że nie usłyszę, że umożliwiają one realizację obowiązku szkolnego i podstawy programowej. Z takiego obowiązku i z tak realizowanej podstawy, chętnie bym swoje dziecko zwolnił, gdybym miał taką możliwość. Ustawodawca zadbał jednak o to, bym takiego prawa nie miał (nie licząc nauczania domowego), ale jednocześnie, nie narzucił szkole obowiązku takiego organizowania zajęć, by nie kolidowały one ze zdrowym rozsądkiem. Usłyszałem nawet, że to nic takiego, przecież dzieci chodzą do szkoły także za kręgiem polarnym, na Syberii, tam też jest ciemno i zimno. Oczywiście, zdaję sobie z tego sprawę. Wiem nawet, że GRU (i pewnie inne mu podobne) przeprowadzało na swoich agentach eksperymenty, pozbawiając ich snu i sprawdzając, czy nie wypadają wtedy z roli, i nie zapominają „właściwego” języka. Przyszło mi na myśl, że przecież nikomu nie zaszkodziłoby nawet polewanie zimną wodą w ramach pobudki na takich „zajęciach”. Mógłbym tak na przykład sprawdzać opanowanie irregular verbs

Przez kraj przetacza się właśnie (zupełnie jałowa) dyskusja o roli „nowej” szkoły w Rzeczypospolitej Trzy i Trzy Czwarte oraz o wyższości klasy ósmej nad drugą, coraz więcej mówi się o podmiotowości ucznia, niektórzy przechodzą nawet przyspieszone kursy „neurobiologii”, by nie wypaść z obiegu, gdy do drzwi klasy załomocze „nowe” i trzeba będzie umieć rozwiązywać problemy edukacyjne z poziomu neuroperspektywy; tymczasem, bliżej Ziemi i fizjologii, nikt nie przejmuje się podstawową potrzebą uczniów, jaką jest zdrowy, niezakłócony wieczornym i porannym stresem, sen. Nauczyciele zastanawiają się jak motywować ich motywację wewnętrzną, jak pobudzać ich spoidła wielkie do wzmożonej mielinizacji zajęciami artystycznymi, a nie słychać by oprotestowywali zajęcia, nie dość że uciążliwe, to, przede wszystkim, niezgodne z naturalnym rytmem dobowym, przez co zupełnie nieskuteczne. Panuje, co prawda, niepisana umowa, że o bladym świcie, prowadzi się „lekcje” przedmiotów-michałków, co do reszty je deprecjonuje w oczach uczniów i ich rodziców, ale i te ścisłe też bywają w takich okolicznościach „wykładane”. Zdarzają się również zajęcia wyrównawcze z przecierania oczu i koła zainteresowań ziewaniem.

Oczywiście, pytanie o sensowność takich zajęć jest czysto retoryczne – nawet o standardowej ósmej, umysł dziecka (i nie tylko) zwykle jeszcze śpi; do przyjmowania nowych treści, wymagających analizy i zaangażowania, gotowy jest około 10-tej rano. Zegar biologiczny to nie wewnętrzna wersja zegara z kukułką, nawet takiego z funkcją budzenia. Nie da się go regulować ręcznie, bo skutki takich działań są opłakane. Nie działa on co prawda z precyzją rzędu milisekund, ale steruje całą maszynerią biochemiczną organizmu. Zatroskani dietetycy biją na alarm – mamy coraz więcej otyłych dzieci, rośnie również populacja cukrzyków. Tymczasem winne temu są nie tylko diety chipsowo-colowe, geny i brak ruchu, ale także zaburzenia rytmu snu i czuwania. Sekrecja serotoniny, greliny, leptyny i insuliny traci precyzję – przemiana materii i gospodarka hormonalna dzieci są systematycznie rozregulowywane przez niedobory snu. Pedagodzy szkolni i psychologowie dziwią się postępującemu rozchwianiu emocjonalnemu, które dotyka już nie tylko dojrzewające nastolatki w okresie burzy i naporu, ale i dzieci dużo młodsze. Agresja, zachowania nieadekwatne do bodźca, niemożność skupienia się na wykonywanej czynności, to skutki, między innymi, nadmiernej ekspozycji na światło i zmiennych pór zakłócanego stresem wypoczynku. Technologiczni malkontenci gotowi są obwiniać komputery i Internet za całe zło tego świata, ale do głowy im nie przychodzi, że dzieciak przygotowujący referat, czy prezentację do późna w nocy, a często po prostu korzystający z Facebooka lub nadrabiający zaległości w CS-ie, nie tyle ciężko się uczy, czy też przyswaja nieodpowiednie treści i zatruwa umysł agresją, co rozstraja swój organizm. Te tak powszechnie piętnowane zachowania są nie tyle pochodną lekkomyślności przy organizowaniu sobie czasu i lenistwa umysłowego, co przede wszystkim reakcją na stres, chęcią wyrwania życiu kilku minut dla siebie, a laptop, czy komórka stanowią często jedyny dostępny sposób szybkiej realizacji tej potrzeby po dniu wypełnionym (bywa, że zbędnymi) zajęciami.  Nawracające infekcje, skutkujące niską frekwencją szkolną i narastającymi zaległościami, to nie tylko wynik wydelikacenia uczniów i przeczulenia rodziców, ale również osłabienia odporności w efekcie zbyt krótkiego snu. Sam mózg pozbawiony jest wtedy czasu, gdy może oczyszczać się z toksyn dzięki wzmożonemu przepływowi płynu mózgowo-rdzeniowego. Wiele wskazuje na to, że, na skutek okołosennych zmian epigenetycznych, niekorzystnym modyfikacjom ulega sam genom. Wisienką na tym niesmacznym torcie jest oczywiście zakłócona integracja przyswajanej w ciągu dnia wiedzy. To sen odpowiada za utrwalanie doświadczeń, z kolei jego brak powoduje ich fragmentację i brak myślowej korelacji. Liczne badania wskazują także, że niedosypianie sprzyja wybiórczemu zapamiętywaniu złych doświadczeń i może prowadzić do depresji.

Nie odkrywam tu żadnej Ameryki, to wiedza jeśli nie powszechna, to ogólnie dostępna i raczej niekontrowersyjna. Czy ktoś z niej robi użytek? Pal sześć dobro ucznia, w poważniejszych kwestiach bywa obchodzone szerokim łukiem, ale co z kulejącym EWD, ogólnie niską skutecznością nauczania, metodyką aktywizującą i zaciekawiającą oraz motywowaniem zdemotywowanych, które to zagadnienia bywają nieustannie przedmiotem troski szkolnych statystyków?

Niewątpliwie, nie da się pomieścić wszystkich zajęć między 10-tą a 14-tą. Tym bardziej należałoby zastanowić się nad sensownością oferty kilkunastu przedmiotów, których treści się nakładają lub okazują się zbędne, będąc przejawem ideologii i „troski o obywatela”. Finalnie, ich wpływ na ucznia jest i tak marginalny. Katecheza również najlepiej spełniała swe funkcje w salach przykościelnych, w okolicach 17-tej, kiedy organizm „łapie drugi oddech”. Zapotrzebowanie na sporą część zajęć dodatkowych wynika ze źle pojętej troski o przyszłość dziecka, ze złej organizacji pracy, edukacji uporczywej, dyktatu zdawalności i umożliwiania „wyrabiania godzin”. Gdyby bez emocji przemyśleć te kwestie, mogłoby się okazać, że nauka nie musi zaczynać się ze wschodem słońca, a kończyć 12-14 godzin później. Może dzięki rezygnacji z techniki nauczania budzikiem, szkoły byłyby bardziej obudzone? Czy ktoś wystosuje w tej sprawie jakiś list otwarty? A może zbierze tysiące podpisów pod akcją wygaszania zerówek? Może jakiś poseł, albo stosowny minister poprawiłby sobie PR? Bo na rzecznika praw dziecka nie ma chyba co liczyć – niech się gówniarze przyzwyczajają…

 

 

5 myśli na temat “7:10 do Bzdury

  1. Ja się nie dziwię aż tak bardzo. Przedszkole jest dobrowolne, to działa w takich godzinach, w jakich rodzice potrzebują opieki dla swoich dzieci.
    Szkoła jest obowiązkowa, to i egzekwuje obowiązek, a nie pełni jakiejś tam funkcji usługowej. Wezwany do spełnienia obowiązku „obywatel” ma się stawić w miejscu, dniu i godzinie takich, jakie mu Władza wyznaczyła. A nie, to grzywna. Obowiązek najlepiej spełnia się rano. Zawsze tak było. Np. normalne zajęcia na Uniwersytecie zaczynały się o 9 rano, sporadycznie zdarzały się takie od 8, ale Studium Wojskowe zaczynało o 7. Bez akademickiego kwadransa. I Boże broń się spóźnić. Albo ziewać zamiast okazywać entuzjazm.
    Szkoła, jak każdy Urząd, jest nieruchawa. Godziny funkcjonowania ma wzorowane na XIX-wiecznej fabryce, albo dostosowane do rytmu dnia folwarcznego dziecka sprzed 200 lat – przyzwyczajonego od oseska do wstawania z kurami. Poranne zaczynanie jest równie niewzruszalne, jak dzwonki wyznaczające początek i koniec lekcji, rytuał sprawdzania listy i wpisywanie nieobecności do dziennika.

    Za tydzień będziecie wstawać jeszcze o godzinę wcześniej – wyrazy współczucia…

    Polubienie

  2. No cóż, bardziej od mechanizmu istnienia instytucjonalnej bzdury, fascynuje mnie jej powszechna akceptacja. Wojskowy, czy też penitencjarny rygor, choć często bezcelowy, jestem w stanie zrozumieć, ale bezsensowność edukacyjna w erze „powszechnej dbałości o dobro dziecka” jest, niezależnie od jej korzeni, trudna do wyjaśnienia. To, ze chodzi jedynie o wygodę instytucji i jej żołnierzy jest oczywiste, ale brak reakcji na ten idiotyzm ze strony rodziców i wszystkich zainteresowanych jest interesujący. Wydawałoby się, że akceptacja jest pochodną sensu – wstawanie z kurami jest logicznie uzasadnione, kiedy istnieje potrzeba wydojenia krowy, kiedy zaś całym skutkiem porannej lekcji jest jej odbycie, powinno to budzić powszechny sprzeciw w czasach „dobrej zmiany”, a jednak nie budzi. Można by pomyśleć, że to zmiana łatwiejsza do introdukcji, niż wprowadzenie nowego paradygmatu. Za mało efektowne, by zawracać sobie głowę?

    Polubienie

    1. Powszechna akceptacja godzin szkolnych jest, jak sądzę, pochodną powszechnej akceptacji przymusu. Kto kwestionuje przymus jako taki, nie zwraca już większej uwagi na szczegóły. A jeśli, to na te poważniejsze i bliższe głoszonej przez szkołę misji: na treści programowe, wychowawcze, etc.
      Kto zwraca uwagę na opresję, to raczej na tę prowadzącą do płaczu, niż do ziewania. Stąd i ruch „szkoła bez stopni” ma dużo większą popularność, niż „szkoła bez wstawania o szóstej”. Sądzę, że nawet postulat tego, by treści programowe były układane zgodnie z wolą rodziców ma większe szanse akceptacji.

      Ludzie są z natury konserwatywni – jeśli jakiś absurd społeczny utrzymuje się od pokoleń, to jest uznawany za dopust Boży i mało kto się przeciwko niemu buntuje.
      To jak z wojskiem z poboru – pobór został zniesiony, bo wojsko poborowe nie spełniało swoich zadań, a do tego było zbyt kosztowne w utrzymaniu. Ale mało kto się buntował przeciwko temu z przyczyn liberalnych czy organizacyjnych. Ci, co się buntowali i palili wtedy książeczki wojskowe, dziś ewakuowali swoje dzieci do edukacji domowej – vide Paweł. Ale to, że pobudka w koszarach była przed szóstą, nie stanowiło samoistnego powodu do sprzeciwu u nikogo.

      Moim zdaniem argument, że poranne lekcje są nieefektywne, nie trafia do nikogo. Ci, którzy go uznają, odpowiedzą, że południowe lekcje w szkole są równie nieefektywne, a ich dzieci i tak wszystkiego uczą się poza szkołą. A ci, których dzieci mogłyby ewentualnie coś zyskać w szkole, albo tego argumentu nie rozumieją w ogóle, albo mają gdzieś to, czy ich dzieci się czegokolwiek nauczą. Jedynym nośnym argumentem przeciwko lekcjom o 7.10 mogłoby być najwyżej to, że „jadę do pracy na 9.00, więc mogę odwieźć dziecko po drodze na 8.30, ale wcześniejsze lekcje dezorganizują mi dzień”.

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.