No, i jak tam?

Takie właśnie i podobne pytania otrzymywałem odbierając dziesiątki telefonów w pierwszych dniach strajku. Z reguły  wynikały z sympatii i (nie)zrozumienia sytuacji, ale zdarzały się też takie, które były podyktowane jakże ludzką żądzą sensacji, lub czystą schadenfreude. No, i jak? Nijak. Dziwnie. Trochę piknikowo i bojowo, trochę żałośnie. Co tu niby można powiedzieć? Że trwamy? Że się nie damy? Że No pasarán! Es preferible morir de pie que vivir de rodillas!?

Ze względu na to zainteresowanie, czuliśmy się trochę jak w oblężonej twierdzy. To zabawne, jak w jednej chwili zmienia się u ludzi postrzeganie rzeczywistości – w ciągu godziny powstały dwa światy – ten tu i ten za bramą. Cała socjologia w skrócie i w miniaturze. W zdecydowanie większej niż zwykle skali odczuliśmy dwoistość przekazu medialnego. Dla zachowania własnej równowagi psychicznej i poczucia tożsamości, czuliśmy się zobowiązani do tłumaczenia zainteresowanym, o co chodzi i co się dzieje. Nie, nikt nie próbuje nas powstrzymać, nikt nie usiłuje wejść do szkoły, nie, nie ma jeszcze telewizji, ani prasy, nie, nie odcięli nam internetu, itd. Nie, pod szkołą nie gromadzą się dzieci spragnione wiedzy i naszego towarzystwa, ani wzburzeni rodzice, itp.

Wszyscy na bieżąco śledzimy serwisy – ręce opadają, ruszyła propaganda, zwykły wylew głupot, od początku obliczony na neutralizację jakiegokolwiek przekazu pozytywnego. Pismedia podają, że do strajku przystąpiło „tylko” czterdzieści kilka procent szkół, TVN, że 78. Wyciągnąć średnią? Dzwonić do związków? Oni też przecież tego nie zweryfikują. Sami dzwonimy, gdzie kto może. To gimnazjum strajkuje. Tamto też. Moje też. I jej podstawówka. I liceum nr Iks. Nr Igrek „stoi”. Bierzemy poprawkę na klimat naszego miasta, gdzie indziej może być inaczej… Następnego dnia już wiadomo, że nawet TVN niedoszacował.

Po dwóch dniach, wiadomo również, że wszystkie byłe i ewentualne negocjacje, i propozycje „ostatniej szansy” to pic na wodę, fotomontaż – prezes nie przewidział kiełbasy dla niepewnego elementu. Wszyscy są zgodni, że nie można odpuścić, bo nikt już nigdy nie weźmie nas poważnie. Tu i ówdzie słychać głosy, że egzaminy, że dzieci, że niewinne, że stres, że niepotrzebnie… W kręgu znanych mi nauczycieli, jest to oczywiste i dla nikogo łatwe, ani obojętne. Rozmawialiśmy z uczniami, tłumaczyliśmy, wyjaśnialiśmy wątpliwości. Nikt nie twierdził, że egzaminy się nie odbędą – było to mało prawdopodobne dla wszystkich trzeźwo myślących. Dyrekcja zrobiła wszystko, by nikt nie ucierpiał, a my nie udawaliśmy, że nas nie ma. Sam się „złamałem” i sprawdziłem szkolny sprzęt audio przed egzaminem z języka obcego. Dziwnym zbiegiem okoliczności w całej szkole jest czysto, chodzą zegary i ustawiły się ławki. Ciężko było patrzeć, że wszystko jednak odbywa się bez nas i poza nami. Podobnie, jak już od paru lat ciężko jest patrzeć na dewastację tego, co budowało się przez lat dwadzieścia. Nie czujemy się winni – wiedzieliśmy, że mimo strajku, szkoła spełni swoje zadanie, bo była na to przygotowana. Trochę boli wykreowany obraz belfra, przystawiającego pistolet do głowy ucznia i żądającego okupu, ale jeśli (nie)wielki strateg populizmu chciał zradykalizować konflikt, to nie mógł wybrać lepszego argumentu, niż świnie i krowy. W połączeniu z wcześniejszymi wystąpieniami erudytów tego obozu dobrej żenady, sugerującymi nauczycielom szybsze rozmnażanie i większą ideowość, dało to nam pełny obraz tego, na co możemy liczyć, w przypadku rezygnacji z protestu.

Mimo świadomości, na kogo możemy „liczyć” w kwestii skompletowania komisji egzaminacyjnych, szczęki nieco nam opadły na widok czterech zakonnic, które wpisały się na listę wejść/wyjść. Trochę baliśmy się reakcji uczniów, bo jakieś głupie i nieprzyjemne gesty mogły niepotrzebnie odbić się na naszej szkole, ale wszystko odbyło się bez zbędnych sensacji. W gruncie rzeczy, dlaczego taki akurat skład komisji miałby być czymś bardziej groteskowym, niż desant leśników, straży pożarnej, czy więziennej? Przestrzegaliśmy się wzajemnie przed okazywaniem niechęci „ochotnikom” (cudzysłów chyba usprawiedliwiony, bo woluntariat taki miał być opłacany w kwocie 450zł – nie wiem, nie byłem świadkiem), „niosącym pomoc w potrzebie”, którym obywatelskiej postawy gratulowała potem pani premier. Jak się okazało, bez potrzeby, bo nikt taki do nas nie zawitał. Za to radio i telewizja, owszem. Nie wiem, czy żeby pokazać, że wszystko w porządku, czy wprost przeciwnie. Do pewnego stopnia, cały ten cyrk z pilnowaniem dzieci piszących swoje egzaminy, uświadomił wielu spośród nas, jak dużo funkcji, które na co dzień pełnimy za marne grosze, jest w zasadzie biciem piany. Jakieś szczegółowe przepisy i kilkunastostronicowe instrukcje do każdego egzaminu z osobna? Zarządzenia i adekwatne szkolenia? Ryzyko i obawa przed jakimś błędem? Czy aby na pewno wszystko w odpowiedniej kolejności, czy najpierw karta, czy zeszyt, wyrwać, czy nie, wypełnić, czy zostawić? Wszystko to furda, założę się, że żadnych błędów w tym roku nie będzie, CKE nie będzie przecież grzmieć z powodu jakichś „drobnych uchybień”. Jak się pojawią odwołania, to się je szybciutko załatwi pozytywnie „bez żadnego trybu” i pies z kulawą nogą się o nich nie dowie. Wszystko musi się przecież odbyć „bez zakłóceń i zgodnie z procedurami”. Resztę się „wyzetuje” w protokołach. Na koniec selfie. Nie mam do nich żalu – każdemu potrzebna jest w życiu odmiana.

Egzaminy i po egzaminach. Karta atutowa przebita, as z rękawa bije króla. Teraz wszyscy patrzą na licea. Wystawią, czy nie? Kto się złamie? „U mnie” twardo, że nie, ale dzieciaków żal. Huśtawka nastrojów, od zwątpienia, po racjonalizację – przecież druga strona też jest władna coś zrobić. Dlaczego mamy rezygnować z możliwości symbolicznej poprawy bytu, skoro całe to ministerstwo głupich kroków właśnie chwali się, że rozdysponuje 40-50 miliardów, żeby kupić sobie kolejne cztery lata możliwości poczynienia kroków jeszcze głupszych? Broszka Beaty grozi, że nie zapłacą za strajk. Nawet nie chce mi się analizować zasadności gróźb, bo wszystko jest w gestii samorządów (które pieniądze na uposażenia już mają zabezpieczone). Z pewnością robi to wrażenie na tych, których nie utrzymuje rodzina, a którzy sami muszą rodzinę z pensji utrzymać. Już organizujemy wewnętrzny fundusz wsparcia, zanim zareagują związki, albo ktokolwiek inny. Żakowski w Wyborczej zastanawia się, gdzie są wszystkie podmioty, którym teoretycznie powinno zależeć na sprawnej edukacji; kiedy niby doczekamy się ich poparcia. Jakby nie wiedział, że wszystkie państwowe agendy nawet nie odetchną głębiej bez instrukcji z Nowogrodzkiej, a niepaństwowe też nie chcą wychodzić przed szereg. Dobrze wiedzą, że jak żałosna zmiana upora się z nami, to i na nie może przyjść kolej. Ja zastanawiam się tutaj, gdzie się podziały wszystkie „obudzone” autorytety od oświaty i edukacji – coś strasznie u nich i o nich cicho… Nie czują koniunktury? Celebryci i artyści się odliczyli. Wolne media nam sprzyjają, choć dla taksówkarzy już nie są tak wyrozumiałe. Dobrze, że nie przeginają i trzymają się faktów. Przynajmniej tych, które udaje się nam zweryfikować. Gdzie oni wszyscy byli (ba, gdzie byli sami nauczyciele?!), kiedy rozwalano nam warsztat pracy i jakże niedoskonałą, ale jakoś funkcjonującą oświatę 38-milionowego kraju, w środku Europy? Zero polityki. Gdzie tam. To tylko świadomość, że populizm ma zawsze nieskończony zasób asów w rękawie.

Organizujemy dyżury w dni przedświąteczne. Żeby pokazać, że przedszkola nie będą strajkować samotnie. Pewnie, że to tylko gest, ale czy cały ten strajk nie jest gestem? Mam nadzieję, że wymownym.

Cały czas trwa gra psychologiczna, naciski na samorządy, zastraszanie dyrektorów. Tak, są tacy, którzy odmawiają udziału w komisjach, kwestionują kompetencje tych kompletowanych na ulicy, idą na zwolnienia, szukają zastępstw. Teoretycznie, rad pedagogicznych w liceach nikt nie zastąpi, ale wszyscy wiedzą, że cały sztab usłużnych naginaczy prawa pracuje na dobre zmiany, żeby tylko zdążyć wymyślić jakiś wybieg, który pozwoli populistom tę lewę wziąć na blotkę. Może dyrektor będzie miał głos większościowy w razie braku kworum? Może w nocy przegłosują maturalną abolicję? W nocy dopala się Notre Dame…

Premier będzie negocjował. Przy okrągłym stole. Bo oświata wymaga głębokiej reformy. Mamroczący pinokio z wybiórczą amnezją znów o czymś zapomniał. Że obóz zjednoczonej piaskownicy politycznej, do którego się załapał, „reformuje” ją od prawie czterech lat. Co jak co, ale pinokio liczyć umie, a że mu na kiełbasę zaczyna brakować, będzie szukał oszczędności, uszczelniał system, zwiększał akcyzy i podatki. Oczywiście wszystko dla dobra ludu – na „piątkę” szeregowego zbawcy narodu musi wystarczyć. I na Notre Dame. Do oszczędności na edukacji suweren jest przyzwyczajony. Na katedrę, dam sam (z pewnością nie tylko ja). Nawet jak mi za strajk nie zapłacą, bo niby za co. Pinokio potem i tak rozłoży rączki, bo liczy, że wszyscy mają amnezję totalną.

                                                                                     *

Matka (powiatowa) i ojciec (europejski) narodu przemówili. Na tle flag, które dopiero co, chcieli chować po kątach. Matka z troską, ojciec z optymizmem, machając rączkami, jak mu piarowcy przykazali. Zapraszają na mistrzostwa Polski w monologu jednoczesnym, na najnowocześniejszym obiekcie sportowym w kraju. Zapowiedzieli konsultacje w sprawie „reformy”, którą wprowadzili prawie cztery lata temu. Będziemy więc „dyskutować” nad faktem dokonanym, co w zamyśle architektów tej demolki ma prowadzić do jej legitymizacji i odwrócić uwagę „ciemnego ludu” od zasadniczego problemu, który ich do gimnastyki na wyżej wspomnianym tle zmusił. Nieprzypadkowo, na liście planowanych dyscyplin nie znalazły się takie niszowe sporty, jak finansowanie oświaty, czy kompetencje „reformatorów”. Organizatorzy liczą, że w ferworze sportowej rywalizacji, strajk nauczycieli zostanie zamieciony pod dywan „spraw kluczowych”. Tym sposobem, MEN chce przestać być stroną konfliktu – okaże się, że podwyżek w oświacie nie chcą sami rodzice, a rząd spełnia jedynie słuszne żądania suwerena. Związkowo-belferski beton zostanie zapędzony do rogu, gdzie będzie obrywał zarówno od reformatorów dobrej ściemy, jak i od rozmaitych (p)obudzonych postępowców, mających ograniczony kontakt ze szkolną rzeczywistością. Plan zakłada, że po słusznie przegranym meczu, belfry zostaną wygwizdane i zaopiekują się nimi zastępy kiboli, którym niebacznie nie udzielili kiedyś promocji.

Nie można powiedzieć, zagranie dość sprytne, igrzyska dostarczą rozrywki suwerenowi i pewnie poprawią notowania rządu, który jest zawsze otwarty na rozmowy i którego oferta leży na stole. Nauczyciele nie mają się jak przed nimi uchylić, bo przecież warto rozmawiać. Takie bezwarunkowe podjęcie rozmów o niczym, będzie oznaczało rozmycie zasadniczego problemu i narażanie się kolejny raz na śmieszność.

                                                                               *

ZNP postanowił nie brać udziału w farsie. Choć związki zawodowe traktuję jako konieczną konsekwencję idiotycznego systemu, w tym wypadku nie mogę odmówić im racji – przystanie na „rozmowy” na nieokreślonych warunkach, w nieznanym formacie i z pominięciem zasadniczej kwestii byłoby robieniem z siebie idioty. Teraz trzeba się przygotować na wieszanie psów na „totalnej opozycji”, niezdolnej do dialogu i konsensusu oraz lanie krokodylich łez nad stanem oświaty i skazanym na nią suwerenem. Oczywiście, ani słowa o tym, że po siedmiu półroczach deformy, sam główny deformator prze do konsultacji i roztrząsania idiotyzmów, które sam promował. Takie „konsultacje” już znamy – nauczyciele nie powinni legitymizować tego kabaretu.

Aby dyskutować o czymkolwiek, trzeba mieć z kim. Z całym brakiem szacunku (bo na szacunek nie zasługują ludzie, którzy nie pamiętają, a raczej nie chcą pamiętać, co mówili jeszcze parę lat temu), w tej chwili nie ma z kim rozmawiać. Oświata, poza pustymi deklaracjami, fizycznie nie może stanowić priorytetu dla populistów i oszołomów, z tej prostej przyczyny, że w XXI w. musi być pluralistyczna. Dla zdecydowanej większości dotąd rządzących była jedynie narzędziem manipulacji, teraz, jak w stalinizmie (biorę poprawkę na proporcje, póki co), ma być tubą ideologii i propagandy.

Mam nieodparte wrażenie, że edukacja bywa priorytetem jedynie dla tych, którzy się nią zajmują zawodowo. Dla klasy politycznej jest jeszcze jedną techniką do wykorzystania, a dla nieświadomego ogromu dowcipu podmiotu, mimo wszystko, dość obojętnym tworem. Co zrozumiałe, podmiot oświaty zaczyna się nią interesować z okazji rozpoczęcia, lub zakończenia nauki, oraz ewentualnie w przypadku zagrożenia jedynką. Społeczeństwo nie jest przyzwyczajone (i nadal nie chce się przyzwyczajać) do myśli, że edukacja jest dobrem, towarem, a bywa także zaszczytem i kulturowym obowiązkiem, a nie manną, która „mu się należy”. Takie postrzeganie, a w konsekwencji zainteresowanie i poczucie obywatelskiej odpowiedzialności nie pojawi się samo z siebie, lub z okazji takiego czy innego strajku, lub kolejnej parodii konsultacji. Może dotyczyć jedynie ludzi chcących zdobywać prawdziwe wykształcenie, potrzebne do realizacji własnych celów. Taka postawa jest możliwa u ludzi, których do edukacji nie trzeba przymuszać „powszechnym obowiązkiem” i którym nie trzeba opowiadać bajek o czarodziejskich zdolnościach nauczycieli i tajemnych metodach, pozwalających niezainteresowanym się zainteresować, a nieukom, nauczyć w dwa tygodnie wszystkiego, co do matury potrzebne. W obecnej więc rzeczywistości, na placu boju pozostają owi nieliczni zainteresowani, którzy muszą czekać na sprzyjający moment i układ sił politycznych, by swoje propozycje wprowadzić w życie.

Recept na oświatę jest wiele (dla mnie, to przede wszystkim rezygnacja MEN z „roli przewodniej”), skąd więc założenie, że te, które uważamy za warte wdrożenia, mają wartość realną? To kamyczek do ogródka szkolnictwa wyższego – proszę mnie wyprowadzić z błędu, ale nie słyszałem o żadnych badaniach naukowych prowadzonych przez nasze szkoły wyższe nad kształtem i metodyką oświaty, które przebiłyby się do świadomości szkoły powszechnej. Nie chodzi mi o tanie wskazówki „dobrej praktyki nauczycielskiej”, ale o poważne badania przeprowadzone tu i teraz, na reprezentatywnej próbie szkół, uczniów, nauczycieli. A przecież szkoła to wymarzony obiekt badań – nawet w zapóźnionej organizacyjnie Polsce jest parę rodzajów szkół państwowych i prywatnych, o różnej strukturze własnościowej i formalnej – czy ktoś się tym interesuje profesjonalnie? Nie wydaje mi się. Sądząc po „dyskusji” medialnej, oświata jest domeną dyletantów, amatorów, oszołomów i szamanów. Jeśli jakieś ośrodki takie badania prowadzą, to niezbyt się tym chwalą. Podkreślam, że ewentualne zmiany muszą brać pod uwagę warunki lokalne – żadna fińska franczyza, czy inna licencja, niczego nam nie zagwarantuje.

Wnioski nie są więc optymistycznie – nie sądzę, by w Polsce, w chwili obecnej, miał kto nad kształtem oświaty dyskutować. Dominuje i dominować będzie monolog jednoczesny, szminkowanie trupa, hucpa i myślenie życzeniowo-kadencyjne.

                                                                                           *

Przyparcie do muru niezbyt skonsolidowanej, wręcz uległej i nieskłonnej do gwałtownych reakcji grupy zawodowej, przynosi rezultaty, których PiS nie brał chyba pod uwagę. Geniuszom politycznym i wybitnym strategom dzielenia i rządzenia nie mieściło się w głowie, że protest przybierze takie rozmiary i nie skończy się na paru dniach machania papierowymi chorągiewkami. Jawne lekceważenie, wręcz drwiny i wywody obrażające ludzką inteligencję zrobiły swoje – nauczyciele, niezależnie od poglądów politycznych, przynależności i (zwłaszcza) nieprzynależności związkowej, nie podkulili jak zwykle ogonów i nie wrócili do klas. W tej sytuacji, marionetki populizmu, niemające od samego początku groteskowej „reformy” bladego pojęcia, co właściwie robią, zmuszone są sięgnąć po jedyny dostępny im jeszcze (oprócz metod policyjnych) środek zawiadywania tym wykreowanym i tym zastanym bałaganem: wydawanie dekretów w zależności od potrzeby chwili. Co warte jest prawo tworzone w taki sposób, wiedzą wszyscy oprócz elektoratu o świadomości rozwielitki. Dla nauczycieli było jasne, że matury muszą się odbyć, ale w ogromnej większości postanowili nie przykładać do tego ręki na warunkach dyktowanych przez hipokrytów i politycznych handlarzy, zdolnych inwestować tylko tam, gdzie wietrzą głosy w najbliższych wyborach. Tym razem postanowili nie być aż tak głupi, by robić za najmądrzejszych i najbardziej odpowiedzialnych obywateli.

Dekret, który bez wątpienia przegłosuje pisowska maszynka, uprawnia dyrektorów szkół, a w ostateczności samorządy terytorialne do klasyfikacji przyszłych maturzystów. Ciesząc się wraz z nimi z rozwiązania dotyczącego ich problemu, nie sposób nie załamać rąk nad trybem jego wprowadzania i modus operandi ustawodawcy. Wydaje się, że PiS i jego poplecznicy przyzwyczaili się już do pisania prawa na kolanie i tymże kolanem przepychania kolejnych bubli jurysdykcji. Elektoratowi, przyklaskującemu rządowi „krótko i konkretnie” rozwiązującemu problemy, z pewnością spodoba się ten pokaz sprawności, siły i politycznej mądrości. Wątpię, by dostrzegał, że właśnie, tym razem otwarcie i raźnym krokiem, wchodzimy na drogę demokracji putinowskiej. Ciekawe, czy w razie zapowiadanego strajku pracowników pomocy społecznej, panikujący prawi i sprawiedliwi przegłosują uliczny nabór do weryfikacji i wydawania świadczeń. Wystarczy świadectwo niekaralności?

                                                                                *

Sprawa nabiera powagi i na pewne kręgi, zbliżone do decyzyjnych, padła chyba trwoga, bo nasz „rząd” postanowił jeszcze przed piątkowymi igrzyskami skonsultować się z głównym specjalistą do spraw edukacji, z siedzibą na Żoliborzu. Żenada. Konsultacje wykazały, że szeregowy strateg od wszystkiego ma „propozycje dla nauczycieli”. Wymyślił, że „się przywróci” nauczycielom prawo do wcześniejszego przechodzenia na emerytury. Trzeba niesamowitego geniuszu, żeby wpaść na takie rozwiązanie. Trzeba też niesamowitej przenikliwości, by domyśleć się, co stoi za tą wspaniałomyślnością. Wielu nauczycieli będzie miało dość tego cyrku i odejdzie na głodowe emerytury – w ten sposób zaoszczędzi się trochę kasy na z konieczności jeszcze większe pęto kiełbasy dla suwerena w latach następnych. Pozostałym obieca się podwyżkę za dłuższą pracę w latach, w których musi przyjść recesja, a więc, per saldo obniżkę. Genialne. A jak wpłynie na jakość nauczania! Pozbędziemy się drogich doświadczonych i zatrudnimy wszystkich chętnych do pracy za pół darmo, niezdolnych do pracy gdziekolwiek indziej. Przyjmuję zakłady, kiedy przegłosują…

                                                                                      *

Sytuacja jest dynamiczna… Czegoś tu nie rozumiem. Ucieczka do przodu? Przejęcie inicjatywy? Chęć wykazania dobrej woli? I, że niby we wrześniu da się odzyskać tę samą dynamikę?! Z jakimi nowymi argumentami? To jedynie da czas na gładką pacyfikację tego protestu… Chyba muszę ochłonąć…

                                                                                       *

-What’s up, doc? Cat got your tongue? Surprised? -Went speechless! Literally. Zatkało kakao? Chyba nie mnie jednego. Przez dobrą chwilę nie mówiliśmy nic. Po tejże chwili: Co robić? Może strajkować dalej? Przecież nikt z nami niczego nie konsultował?! Jakby mi ktoś w twarz dał… Cóż, nie bardzo rozumiem, ale chyba jestem w doborowym towarzystwie. Chciałbym wierzyć, że wolta w wykonaniu ZNP, to przemyślany krok, podyktowany ważnymi przesłankami. Że bez ważnego powodu (który mi zaraz ktoś wyjawi) nie zmarnowano mobilizacji i poświęcenia (spokojnie, na miarę czasów;)) tysięcy ludzi. Oczywiście, na myśl przychodzi kilka mniej lub bardziej prawdopodobnych pomysłów na wyjaśnienia, ale nie mam nic na ich poparcie, więc nie będę snuł teorii spiskowych. Pewnie, jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o… ? No, właśnie. Prawdopodobnie władze związku uznały, że dalszy, nieprzynoszący korzyści strajk nie będzie się opłacał. Politycznie i ekonomicznie. Może dostały sygnały, że, w razie wstrzymania wypłat, „doły” „w terenie” nie wytrzymają, a na organizatorów posypią się gromy po rządowym happeningu, na którym w nieobecnych walono by jak w bęben, ku uciesze prawicowo-populistycznej Żylety. Może odpowiedzialność okazała się zbyt ciężka? Cienka to kalkulacja, ale jakaś.

Internety puchną od „mądrych” analiz, każdy pytany stara się powiedzieć do sitka coś wartego zapamiętania. Chyba na próżno. Też się nie będę wysilał, bo wiem za mało. Refleksja własna: Jak się nie ma sił, by wytrwać do końca, to lepiej nie zaczynać. Wątpię, by, w razie potrzeby, dało się strajk odwiesić po czterech miesiącach – co wrażliwsi, strachliwsi i bardziej rozczarowani dzisiejszym podaniem tyłów nie będą już skłonni się angażować. A nawet gdyby, nasi prawi i sprawiedliwi drukarze wysmażą w ciągu doby jakąś specustawę, głoszącą, że nauczyciel to zawód zaufania publicznego, którego przedstawicielom strajkować nie wolno i będzie pozamiatane. Z kolei, liczenie na to, że ktoś po stronie MEN w tym czasie pójdzie po rozum do głowy i będzie ją sobie zawracał jakąś tam „Szkołą na szóstkę”, programikiem jakich wyprodukowano już dziesiątki, jest co najmniej naiwne. Wymuszenie sensownej dyskusji nad kształtem oświaty (bo na to, a niekoniecznie na mało realne podwyżki, liczyło sporo ludzi) właśnie zostało odłożone ad Kalendas Graecas…

 

19 myśli na temat “No, i jak tam?

  1. Ja bym aż tak nie wyżywał się na Morawieckim. Prawo oświatowe jest i tak absurdalne i nieżyciowe, że świeże buble na kolanie nie są niczym gorszym. Z punktu widzenia maturzysty nie ma znaczenia, kto się podpisze pod decyzją dopuszczającą. To i tak jest relikt absolutyzmu – nie obchodzi mnie, czy osądzi mnie tajny sąd kapturowy aka rada pedagogiczna, czy równie tajnie jednoosobowo jakiś tajny sędzia aka dyrektor. A jeśli może to zrobić burmistrz, to wręcz się ucieszę, bo przynajmniej nie będzie to w jednoinstancyjnym postępowaniu tajnym, tylko pod Kodeksem Postępowania Administracyjnego.

    Matury utraciły swoje znaczenie tuż po wojnie. A w dzisiejszych czasach polityki „matura każdemu się należy jak psu miska”, jako maturzysta bym się cieszył, że każdy będzie do niej dopuszczony, a jako kibic Uniwersytetu i tak nie widzę różnicy czy przed zdawaniem testu maturalnego jest, czy nie ma, dodatkowego wymogu uzyskania „kwalifikacji”. I tak przyjmować musi na podstawie wyników testu, a nie ocen na dopuszczeniu do matury.

    Trzeba natomiast zauważyć, że znaczna część tej nauczycielskiej ciężkiej pracy nie jest do niczego potrzebna poza biurokracją, a biurokratyczny zapis, będący reliktem czasów, gdy matura coś znaczyła i otrzymywało ją 10% populacji, można uprościć jednym dekretem. Tak, jak Giertych mógł jedną prostą decyzją wprowadzić „abolicję”.

    Na drogę demokracji putinowskiej, to PiS już wszedł dawno – z najistotniejszym elementem, czyli rozpirzeniem Trybunału Konstytucyjnego. Jeśli natomiast bierze się za rozpirzanie związków zawodowych, to nie widzę w tym „demokracji putinowskiej” tylko „thatcherowską”.

    Polubienie

  2. W kwestii „wyżywania się”, straciłem, jak widzisz, zimną krew, ale facet kłamie w trzech zdaniach na dwa wypowiedziane i dotyczy to nie tylko edukacji, ale w zasadzie każdego aspektu rzeczywistości, który komentuje, bo uprawianiem polityki bym tego nie nazwał. To raczej chodzenie na krótkim sznurku (patrz wyżej). Nie chodzi mi też nawet o jakość tego „prawa”, bo to ani żadna nowość, ani wyjątek w tym gabinecie przypadkowych cieniasów, ale o tryb właśnie. Jeśli jutro znów zastrajkują taksówkarze, to jeszcze zanim wyjadą na ulice, przegłosuje się dzień bez taksówki, jeśli okaże się, że kolumna pani premier jechała jednak bez syren, to się uchwali, że to nie jest konieczne i że ustawa może zadziałać wstecz. Cieszę się, że maturzyści napiszą swoje egzaminy, ale usługowość prawa wobec, jakby nie patrzeć tymczasowej, władzy jest porażająca (swoją drogą, ciekawe, czy kolejna zmiana będzie te wszystkie absurdy odkręcać, czy uzna, że co dla niej wygodne, to cacy). Rządzenie dekretami nigdzie jeszcze nie doprowadziło do uproszczenia, ani usprawnienia działania prawa.

    Jeśli chodzi o matury, jestem tego samego zdania i od dawna też postuluję (sobie mogę!) żeby pracę nauczyciela oddzielić od czynności administracyjnych i częściowo wychowawczych. „Znaczna część tej nauczycielskiej ciężkiej pracy nie jest do niczego potrzebna”, ale ktoś ją jednak wykonuje. Skoro nikomu jakoś nie spieszy się, by te obowiązki przejęły inne służby, lub też zostały słusznie zarzucone, to niestety trzeba za tę pracę, nawet pozorowaną, płacić, a tymczasem kolejne ekipy chciałyby i ciastko zjeść, i je mieć. Niewielka nadzieja, że kwestie te obserwują i analizują ludzie, którzy będą w stanie wyciągnąć z tego wnioski w przyszłości.

    Związków zawodowych nikt tu nie „rozpirza”, bo ich część znów pełni rolę usługową wobec rządu. Nie chodzi tu o żadną przemyślaną liberalizację, ani o żaden (z kim do gości) thatcheryzm, ale o doraźne gaszenie pożarów. W systemie gospodarki centralnie planowanej i uznaniowej, związki zawodowe są konieczne i nieuniknione.

    Polubienie

  3. W kwestii kłamania przez Morawieckiego prawda, tyle, że od czasu, gdy odeszli ludzie klasy Mazowieckiego, to możesz to samo powiedzieć o każdym premierze ostatniego dwudziestolecia.

    „Skoro nikomu jakoś nie spieszy się, by te obowiązki przejęły inne służby, lub też zostały słusznie zarzucone, to niestety trzeba za tę pracę, nawet pozorowaną, płacić”
    Właśnie się zaczęło spieszyć! Nauczyciele osiągnęli bardzo cenny efekt – spowodowali, że władzy zaczęło się spieszyć z zarzuceniem działalności zbędnej. Nie trzeba za bezsensowną, pozorną pracę płacić. Lepiej tę pracę zlikwidować i zwolnić ludzi, którzą ją dotąd wykonywali.

    „W systemie gospodarki centralnie planowanej i uznaniowej, związki zawodowe są konieczne i nieuniknione.”
    ??? Naprawdę??? Centralnie planowane i uznaniowe gospodarki ZSRR, czy PRL, nie mogły funkcjonować bez niezależnych od władzy związków? Czy może związki (choć Solidarność nie była całkiem związkiem) doprowadziły raczej do szybkiego ostatecznego załamania się tej soc-gospodarki? Jakoś nie widzę, żeby jakiekolwiek związki przez ostatnie 30 lat działały w interesie ogólnospołecznym, oponując przeciwko uznaniowości, biurokratyzacji i centralnemu zarządzaniu. Raczej działały wyłącznie w celu wyszarpnięcia dla swoich członków jak najwięcej i lobbowaniu za utrzymaniem status quo (zwłaszcza przerośniętego poziomu zatrudnienia) w swoich branżach. Działając agresywnie wobec reszty społeczeństwa, w myśl idei walki klasowej.
    Wielka zasługa M.Thatcher, że sprawnie uwolniła Królestwo zarówno od gospodarki państwowej, jak i od związków.

    Polubienie

  4. „żeby jakiekolwiek związki przez ostatnie 30 lat działały w interesie ogólnospołecznym, oponując przeciwko uznaniowości, biurokratyzacji i centralnemu zarządzaniu” – ależ taka właśnie jest ich rola! Po to właśnie są. Chory system generuje chore reakcje. O totalitaryzmach chyba nie rozmawiamy?

    „Nie trzeba za bezsensowną, pozorną pracę płacić. Lepiej tę pracę zlikwidować…” – Założysz się, że nic takiego nie nastąpi? Gdyby podobne, ale oparte o rzeczową analizę i starannie zaplanowane działania przeprowadzał jakiś rząd neoliberalny można by się tego spodziewać, jednak w większości współczesnych, maskowanych socjalizmów, obojętne czy zakręconych w lewo, czy w prawo, jest to jedynie doraźne cerowanie rozłażących się szwów na nieprzystających do siebie percepcji i ideologii.

    Czy ludzie klasy Mazowieckiego, Geremka czy Bartoszewskiego są wytworem jakiegoś procesu społecznego, czy też czystego przypadku (w sensie zupełnie potocznym)?

    Polubienie

  5. Może po to związki są, ale nie widziałem, żeby w całkowicie demokratycznych społeczeństwach (od Anglii czasów Thatcher po dzisiejsze Niemcy i strajki personelu Lufthansy) działały w interesie społecznym. Powtórzę: działają wyłącznie w partykularnym swoim własnym (i swoich członków) interesie. Ze społecznego punktu widzenia jestem im jak najbardziej przeciwny i uważam ich istnienie za efekt marksistowskiej walki klas, usankcjonowanej przez demokracje większościowe (robotników jest więcej niż kapitalistów). Wahadło, przekręcone na drugą stronę po XIX-wiecznym opresyjnym kapitalizmie.
    Jeśli chory system wygenerował chore związki, to cieszmy się, gdy pojawi się jakiś znachor, tę chorobę zwalczający.

    Idę o przeciwny zakład 😉 Że nauczyciele dostaną groszową podwyżkę w zamian za niewielkie zwiększenie pensum i niewielką (choć nie natychmiastową, raczej opartą o nieuzupełniane naturalne odejścia) redukcję zatrudnienia.

    Pokolenie, które już wymarło, mające w sobie dawny etos. Nie będący dziś w cenie i nie nagradzany w wyborach. Od chwili, gdy Mazowiecki przegrał wybory do Wałęsy.
    Z całym szacunkiem dla Tuska, nawet on dla utrzymania się przy władzy musiał kłamać chyba nawet bardziej, niż Morawiecki dziś.

    Polubienie

  6. Związki zawodowe są reliktem walki klasowej, ale w sytuacji, gdy tworzy się klasę „wyjętą spod prawa” rynku (a w świadomości znacznej części społeczeństwa, w ogóle pozbawioną praw), są dla tej klasy ważnym punktem oparcia. To, że reprezentują interes tej właśnie klasy jest dla mnie w pełni zrozumiałe. I nikt tu nie zwalcza żadnej choroby, a jedynie dba o następną kadencję i poklask organicznego wroga nowych, kolejnych „wykształciuchów”.

    Jeśli Tusk kłamał, to we własnym imieniu, a nie w interesie tchórza schowanego za dziesiątkami pleców, bojącego się wszelkiej odpowiedzialności. Wobec takich postaw, Broniarz jawi się jako wzór cnót. Może przegrał, ale nie będzie mówił, że go tu nie było.

    Polubienie

  7. Ależ nie przeczę, że związki są formą oreżną pewnej, odrębnej (a obecnie skonfliktowanej z resztą) grupy społecznej. I właśnie dlatego chciałbym, żeby były zlikwidowane lub zmarginalizowane i przyklasnę każdemu – od Thatcher po Morawieckiego, kto je zwalcza. I każdemu, kto nie pozwala na tworzenie grup społecznych, działających na prawach innych, niż wszyscy. Przyjemniejsze od PiS rządy się na to nigdy nie zdobyły i płaciły związkom haracze.
    Sprzeciwiam się też tworzeniu klas, będących poza prawem, ponad nim lub poniżej niego (w różnych oglądach poniżej i powyżej się mieszają). I niezależnie jakie motywy i jak podłe przyświecają komuś, kto niszczy chorobę, nawet jeśli nie medycyna jest jego hobby, to mu przyklasnę.

    Tusk kłamał nie we własnym imieniu, tylko partii, której przewodził, a która właśnie wygrywała wybory, a póżniej jeszcze jedne. Nie wnikam, czy motywacją dla kłamstwa jest tchórzostwo, czy żądza objęcia władzy. Nie robi mi to żadnej różnicy.

    Polubienie

    1. Ksawery, nie od dziś wiemy, że społeczeństwo, jako twór organizacyjny, jest ci zbędne. Ja też za nim na ogół nie tęsknię i mam raczej ugruntowaną, niezbyt pochlebną opinię na jego temat – pewnie stąd mój liberalizm. Nic jednak nie zmieni faktu, że ludzie zawsze zbijali się w grupy i, pomijając nieuniknione relacje krewniacze (a i to z podobnych powodów), robili to dla obrony doraźnych, partykularnych interesów. Tak było i będzie zawsze, niezależnie od tego, czy chodzi o paleolityczną hordę, współczesną partię polityczną, czy związek zawodowy.

      Oczywiście, że byłoby fajniej, gdyby grupki te rywalizowały w pustej przestrzeni, nienormowanej ad hoc odgórnymi zarządzeniami „intelektualnie niekonsekwentnych” (bardzo mi się ten neologizm Sikorskiego spodobał), akurat zdolnych swoje zdanie narzucić. Jednak „sprzeciwiać się tworzeniu klas” to można siedząc sobie w fotelu i dumając o naturze naszego gatunku. Klasy na ogół tworzą się spontanicznie na skutek zaistnienia określonych warunków ekonomicznych, ale są także tworzone sztucznie, np. mocą socjal-demokratycznej umowy o oświacie publicznej. Wszystkie charakteryzują się jakimś stopniem „autonomii” prawnej, czy obyczajowej. Zwalczanie tych autonomii w imię jakiejś wydumanej, zawsze umownej sprawiedliwości jest walką z wiatrakami i utopią, tak totalitarną, jak i w pewnym sensie liberalną. Jeśli ktoś chce aktywnie zwalczać jakąkolwiek formę organizacji, bo mu akurat nie odpowiada, to bierze czynny udział w walce klas, a więc odtwarza coś, co, być może niesłusznie, zostało wyrzucone na śmietnik historii. To nieważne, że nie ma dziś klasy takiej, czy innej – pojawiają się kolejne. I każda z nich funkcjonuje „na prawach nieco innych, niż wszyscy”. „Wszyscy” po prostu nie istnieją. Ten fakt jest gwoździem do trumny każdej utopii, w tym liberalnej.

      Klasy tworzone sztucznie, choć może nie wbrew woli, powstają na bazie pewnej umowy, a nie uzurpacji, nawet jeśli jej członkowie takie ciągoty posiadają. Nie można od nich wymagać, by jednostronnie i dobrowolnie rezygnowali z tych zapisów umowy, które są dla nich korzystne, w imię idei. Sami sobie tych zapisów nie przegłosowali. Nie można także udawać, że społeczeństwo, któremu taka „klasa” jest w jakiś sposób potrzebna (bo np. boi się prywatyzacji oświaty, albo nie wierzy w jej zasadność), nie jest odpowiedzialne za jej powstanie i wszelkie tego konsekwencje. Przykładowo, wszyscy sygnatariusze KN doskonale wiedzieli, co ona zawiera i jakie będzie miała następstwa (a jak nie wiedzieli, bo nie chcieli, to niech teraz robią zrzutę bez marudzenia). Wszystkich oburzonych „nierynkowością” nauczycielską, należy zapytać, dlaczego nie protestowali, gdy w takim, a nie innym kształcie ustawa ta powstawała. Mogli np. przeforsować zapis „kominowy” ustalający, że nauczyciel może zarabiać góra 3/4 średniej krajowej i to też po 25 latach pracy, pod warunkiem, że opanował telepatyczne przekazywanie wiedzy. Gwarantuję, że nawet jako podmiot budżetowy, oświata na przerost zatrudnienia by wtedy nie cierpiała. Jeśli państwo (społeczeństwo) życzy sobie istnienia takich klas, to musi się przed ich roszczeniami zabezpieczać na drodze umowy, a nie wykluczenia w razie konfliktu interesów.

      Wszyscy jesteśmy świadomi, że nawet podmioty funkcjonujące poza rynkiem, podlegają trendom ekonomicznym. Margaret Thatcher, walcząc z górniczymi związkami, miała w ręku potężny argument nieopłacalności istnienia wielu kopalń. W przypadku edukacji nie jest to takie oczywiste. Można oczywiście utrzymywać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że oświata publiczna jest niesprawna i en mass zbyt droga. Ba, niektórzy twierdzą wręcz, że jest zbyteczna. Dlaczego więc szkoły nie świecą pustkami (a nawet wprost przeciwnie), których analogią byłyby górnicze hałdy węgla, którego nikt nie chciał kupować? Czy aby na pewno sytuację zmieniłoby zniesienie „powszechnego obowiązku”? A jeżeli zmiana ilościowa miałaby po jego usunięciu być istotna, to dlaczego suweren taki nierychliwy w tej kwestii? Zwalanie na nieudolnych wybrańców (którzy, jako cwana klasa dbają jedynie o swoje partykularyzmy) nie załatwia sprawy, bo parę okazji do zmian już było. Jeśli natomiast są „klasy”, które kręcą na takim, a nie innym kształcie oświaty własne lody, to upieranie się, by tylko jedna z nich finansowała tę fanaberię jest co najmniej niesprawiedliwe.

      Nie twierdzę, że mi się taki stan rzeczy (pewnie sztuczny) podoba. Pokazuję jedynie mechanizm, którego, choć jest niesprawny, nikt nie chce naprawiać, a jedynie nim manipulować, za kozły ofiarne uznając tych, którzy może oportunistycznie, a może z przekonania, chcą się z zawartej umowy wywiązywać. To że Kowalski ma obiekcje, co do pensji pani od matematyki, a Malinowskiemu nie podoba się pensum pana od chemii też jest skutkiem tej umowy. I Kowalski, i Malinowski (albo ich rodzice) mieli czas tę umowę renegocjować. Nie robili tego, bo widać do pewnego stopnia taki stan rzeczy im odpowiada. To, czego jesteśmy teraz świadkami, nie jest renegocjowaniem, ale liczeniem na słabość przeciwnika i atawistyczną awersję suwerena wobec kogoś, kto śmie go „pouczać” (w pewnym sensie to były trafne kalkulacje – dostałem właśnie dość pewne informacje, że zawieszenie strajku jest wynikiem presji wywieranej na nauczycieli na wsiach i w małych miejscowościach). To, że ten strajk wytrwał aż tak długo, jest wynikiem arogancji samego pana premiera i pośledniejszych pacynek prezesa, zalecających nauczycielom pójście w ślady reklamowych królików i bardziej ideowe zaangażowanie. Belka ma tu absolutną rację, mówiąc, że został on sprowokowany jawnym, przedwyborczym rozdawnictwem, opiewającym na 40-50 mld, oraz dodatkowo wzmocniony hodowlaną dotacją. Te łapówki (żadnym świadczeniem tego nie nazwę – dlaczego dostają je także ci, którzy tego ewidentnie nie potrzebują?) zostają wręczone dokładnie podczas trwania strajku ludzi zdeterminowanych kiepską kondycją finansową, a teraz pan z banku! wyciągnięty premier ma czelność wciskać pi-arowy kit, że „odpowiedzialne państwo nie może dokładać do do źle funkcjonującego systemu edukacji”? A do kiełbasy dla lepszego sortu może? To jest to „niszczenie choroby”?

      Pewnie pamiętasz, że zastanawiałem się kiedyś głośno nad brakiem presji ewolucyjnej na tworzenie postaw liberalnych, choćby w postaci niszy. Po głębszym zastanowieniu, uważam, że ludzkości biologicznie znacznie bliżej jest do totalitaryzmów dużych i małych, niż do liberalizmu – to po prostu nie jest stan choćby zbliżony do naturalnego dla rodzaju Homo, czymkolwiek ten stan jest. W takiej rzeczywistości, odwoływanie się do leczniczej funkcji populizmu, bo akurat czysto oportunistycznie usuwa nam z drogi niepasujący do układanki kawałek rzeczywistości, jest czyszczeniem pola nie liberalizmowi, lecz populizmowi właśnie. PiS nie szedł do wyborów pod hasłem zmiany struktury własnościowej oświaty, a pod sztandarem resentymentu do gimnazjów i przedawnionego, ale trwałego kompleksu wobec nieistniejącej w zasadzie inteligencji. I trafiło w sedno, wiedziało, że edukacja priorytetem dla nikogo nie jest, a propagandowo będzie ją łatwo wygrać.

      A w wątku pobocznym: Nie mam oczywiście najmniejszego zamiaru dowodzić wyższości jednego kłamstwa nad innym. Widzę jednak pewną różnicę, między tym, czym była partia dla Tuska, a czym jest dla Morawieckiego, czy dla Szydło. O stylu zmilczę, bo o gustach się nie dyskutuje.

      Polubienie

  8. Zbijanie się w grupy dla walki z innymi grupkami:
    Społeczeństwo nie jest mi zbędne. Potrzebuję hobbesowskiego Lewiatana, który w moim imieniu i swojej sile, będzie mnie bronił przed agresją innych ludzi i ich grup. W szczególności przed związkami. Mało który związkowiec odważyłby się włożyć mi rękę do kieszeni i mnie okraść. Ale nie mają żadnych hamulców przed żądaniem, by to państwo zrobiło w ich imieniu. Gdyby Morawiecki dał im po 5000+, z mojej kieszeni, to by go kochali. Ale ponieważ ich wyśmiał i okpił, to go nienawidzą.

    Nikt nigdy nie zawierał umowy z nauczycielami, że będą mieli dożywotnie zatrudnienienie na warunkach lepszych (innych), niż reszta pracowników. Może sobie wyobrażali, że taka umowa istnieje i jest wiążąca do końca świata. Takie myślenie oznaczałoby, że żaden raz przyznany przywilej nie może zostać zlikwidowany. Nigdy nie można by było podnieść wieku emerytalnego, ograniczyć zatrudnienia w żadnej branży, zlikwidować idiotyzmu w rodzaju 500+, etc.

    „Nie można także udawać, że społeczeństwo, któremu taka „klasa” jest w jakiś sposób potrzebna (bo np. boi się prywatyzacji oświaty, albo nie wierzy w jej zasadność), nie jest odpowiedzialne za jej powstanie i wszelkie tego konsekwencje.”
    Jak zapewne zauważyłeś, ta klasa jest temu społeczeństwu potrzebna wyłacznie jako babysitterki, opiekujące się dziećmi, gdy oni są w pracy, oraz jako urzędnicy do wystawienia urzędowo wymaganych kwitków. Drugi problem już został rozwiązany.
    Nieliczni, którzy chcieliby swoim dzieciom zapewnić jakąś dydaktykę i tak robią to niemal wyłącznie poza ową klasą nauczycielską i systemem szkolnym.

    „Wszystkich oburzonych „nierynkowością” nauczycielską, należy zapytać, dlaczego nie protestowali, gdy w takim, a nie innym kształcie ustawa ta powstawała.”
    „wszyscy sygnatariusze KN doskonale wiedzieli, co ona zawiera i jakie będzie miała następstwa (a jak nie wiedzieli, bo nie chcieli, to niech teraz robią zrzutę bez marudzenia)”
    Kpisz? Mówisz o WRON i Jaruzelskim. Nie protestowali, bo siedzieli w obozach internowania, albo byli jeszcze dziećmi. Przecież to jest ustawa z 1982 roku! Ostatni do tej pory nie wyczyszczony relikt Stanu Wojennego. Rozdawnictwo przywilejów i specjalnych regulacji branżowych było wtedy w modzie.
    Zażądaj podwyżki od spadkobierców Jaruzelskiego i Kiszczaka.

    „Dlaczego więc szkoły nie świecą pustkami?”
    Ponieważ obowiązuje przymus szkolny. Bardzo nielicznych tylko stać na nieposłuszeństwo obywatelskie albo na przełażenie ponad kłodami rzucanymi na każdym kroku tym, co chcieliby nie posyłać dziecka do szkoły.

    „dlaczego suweren taki nierychliwy w tej (przymusu szkolnego) kwestii?”
    Dlatego, że jest to narzucone prawem międzynarodowym (konwencją ONZ). Zniesienie przymusu szkolnego jest trudniejsze nawet, niż depenalizacja palenia marijuany. Albo równie trudne, co przywrócenie kary śmierci do kodeksu karnego (co mi się bynajmniej nie marzy). Gdy jednak rząd chciał naruszyć status quo i rozszerzyć ten przymus na sześciolatki, to społeczeństwo (suweren) dość masowo podniosło protest „Ratujmy Maluchy”. Tak już jest – społeczeństwa rzadko ruszają status quo – do buntu biorą się dopiero w momencie, gdy zmiana i tak się pojawia. ZNP się właśnie udało wywołać taką potrzebę.

    „I Kowalski, i Malinowski mieli czas tę umowę renegocjować.”
    Właśnie to robią. Rękami swojego przedstawiciela – premiera.
    Nauczyciele nie są stroną żadnej umowy. Jeśli jakakolwiek umowa istnieje, to pomiędzy obywatelami (rodzicami) a państwem. Nauczyciele są tu wyłącznie pracownikami wykonującymi tę umowę na zlecenie państwa.

    „zawieszenie strajku jest wynikiem presji wywieranej na nauczycieli na wsiach i w małych miejscowościach”
    Kto na nich tę presję na wsiach wywierał??? Proboszczowie???
    Broniarz boi się jakiś wieśniaków?

    Polubienie

    1. „Potrzebuję hobbesowskiego Lewiatana, który w moim imieniu i swojej sile, będzie mnie bronił przed agresją innych ludzi i ich grup.” – Musisz więc poszukać grupy wsparcia, która to przeforsuje. Jak taką zbudujesz? Jakimś innym mechanizmem, niż obserwowane?

      „Gdyby Morawiecki dał im po 5000+, z mojej kieszeni, to by go kochali. Ale ponieważ ich wyśmiał i okpił, to go nienawidzą.” – Generalizujesz i traktujesz tę grupę zawodową jak jakąś jednolitą masę, raz cwańszą, raz głupszą niż cała reszta. Zdecydowana większość z nich rozumie, że ich pensje nie biorą się z Księżyca. Ja nie będę się wypowiadał za nich, bo nikt mnie nie zrobił ich rzecznikiem i mnie o to nie prosi – nie nienawidzę Morawieckiego, ale, może naiwnie, nie cierpię hipokryzji, nie tylko u niego zresztą. Zastanawiająca jest także hipokryzja wszystkich zgorszonych groszowymi wyrównaniami, jakich „beneficjentami” byli dotąd nauczyciele – masowe rozdawnictwo i przekupstwo jakoś nie rozpala tego tak liberalnego i rozumnego społeczeństwa. Dlaczego wciąż domagasz się przestrzegania abstrakcyjnych, liberalnych reguł tylko od jednej grupy?

      „Takie myślenie oznaczałoby, że żaden raz przyznany przywilej nie może zostać zlikwidowany.” – Każda taka likwidacja będzie wywoływać zrozumiały opór. I pewnie w przypadku oświaty nie byłoby inaczej. Kwestią zasadniczą jest, jak podkreślam, nie renegocjacja warunków, ale sposób jej przeprowadzenia. Jakie prawo i jaką sprawiedliwość zaproponowano oświacie? Jakie to pomysły na zmianę podobno uwierającej wszystkich rzeczywistości przedstawiono i skonsultowano z kimkolwiek oprócz szeregowego posła? Denominację szkół, turystykę i peregrynacje nauczycieli, burdel w programach, podwójne roczniki i zwiększenie wymagań bez określenia celów?

      „ta klasa jest temu społeczeństwu potrzebna wyłącznie jako babysitterki” – jakoś uszła mojej uwadze ta obywatelska deklaracja. A podobno rodzice płaczą, że chcą czegoś więcej. I cały ten populistyczny cyrk skamle coś o zadaniach oświaty i klęsce, jaką jej zadał strajk. Pragnąłbym, aby nauczyciele zdołali być konsekwentni w zamiarze realizacji swych zadań w zakresie im imputowanym – 18h i szlus. Bujajcie się z całą resztą. Ależ by się larum „niepotrzebujących niczego” podniosło. Wątpię jednak, byśmy mogli czegoś takiego doświadczyć, bo większość nauczycieli czuje się jednak odpowiedzialna za uczniów.

      „Rozdawnictwo przywilejów i specjalnych regulacji branżowych było wtedy w modzie.” – Ależ oczywiście. Co więcej, nadal jest, tylko kogo innego dotyczy i inaczej się nazywa. Zmienili się też beneficjenci, widoczni i ukryci. Problem w tym, że nikt jakoś nie prze do rozwiązań systemowych, ale do budowania populistycznych dekoracji, zasłaniających rzeczywisty stan sceny. I rzecz w tym najważniejsza: W sposób oczywisty jesteś w błędzie, myśląc, że ten stan rzeczy chcą zachować jedynie podmioty „uprzywilejowane”. Gdyby tak było, już dawno nikt by się z nimi nie patyczkował. Tak jak pisałem wyżej, korzyści z niejasności, skomplikowania prawa, „klasowości” nauczycielstwa, marnego wykształcenia i przygotowania zawodowego nauczycieli i ogólnej degrengolady intelektualnej szkoły czerpie znaczna część społeczeństwa. Bez tego nie dałoby się utrzymać wielu mitów, w które suweren pragnie wierzyć.

      „Bardzo nielicznych tylko stać na nieposłuszeństwo obywatelskie albo na przełażenie ponad kłodami rzucanymi na każdym kroku tym, co chcieliby nie posyłać dziecka do szkoły.” – Znów ulegasz popularnemu skrzywieniu perspektywy – za istotne statystycznie uznajesz swoje widzenie rzeczywistości. Gros „klientów” oświaty pragnie całodobowej, świetnie wyposażonej i na wysokim, profesjonalnym poziomie obsługiwanej świetlicy, która ma jeszcze zagwarantować latorośli bezbolesne przyswojenie informacji (nie wiedzy) i sposobów „na wyższą średnią dla wszystkich”. I nie widzą w tym żadnychj sprzeczności.

      „Nauczyciele są tu wyłącznie pracownikami wykonującymi tę umowę na zlecenie państwa.” – Umowa dotyczy zawsze przynajmniej dwóch stron. Nauczyciele też są tego państwa obywatelami. I wykonują to zlecenie na warunkach, które ciężko im uznać za korzystne. Oczywiście mogą się masowo zwolnić. Nie robią tego tak samo, jak druga strona nie rezygnuje z formy oświaty, jaką preferuje. Nie jest dla mnie dziwne, że nie są wyjątkową „klasą”, zdolną do takich odważnych, radykalnych i wolnorynkowych kroków.

      „Kto na nich tę presję na wsiach wywierał?” – Oczywiście, nie zdajesz sobie sprawy, jak wygląda życie w małym ośrodku? Z wzajemnych powiązań? Niemożliwości schowania się za urzędem? Z wytykania palcami i szczucia „wstającymi z kolan”? I pewnie nie rozumiesz, że naprawdę są nauczyciele nieposiadający zaplecza, dużych oszczędności, wspierającej rodziny i możliwości dodatkowego zarobkowania? Nie wiem, co myśli Broniarz. Wydaje mi się jednak dość prawdopodobne, że nie chciał już dłużej brać za to odpowiedzialności.

      Polubienie

  9. „Musisz więc poszukać grupy wsparcia”
    Wprost przeciwnie! To zadaniem Lewiatana jest być jedynym potworem, dysponującym siłą, który sam stosuje przemoc wobec jednostek i grup, żeby one nie żarły się między sobą. Czytaj Hobbesa! Trudno Hobbesa nazwać optymistą, ale miał rację. Stąd i moje poparcie dla każdego rządu, nawet PiS, choć go nie znoszę, który będąc tym Lewiatanem, bierze za mordę i tłamsi wszelkie grupki, agresywne wobec innych. Jeśli ktoś ma być moim wsparciem w konflikcie z innymi, to prędzej Morawiecki, niż jakakolwiek grupa.

    „Dlaczego wciąż domagasz się przestrzegania abstrakcyjnych, liberalnych reguł tylko od jednej grupy?”
    Od każdej, nie tylko ode jednej.

    „Każda taka likwidacja będzie wywoływać zrozumiały opór.”
    Oczywiście. Tyle, że „zrozumiały” nie znaczy „słuszny”, ani „akceptowalny dla innych”. A nauczyciele (ZNP?) zrobili tym razem co mogli, żeby sobie zantagonizować resztę społeczeństwa i przydać głosów PiS-owi za to, że jako jedyny odważył się im sprzeciwić. Tylko nie mów, że skoro wrzuca 500+ w jedną kałużę, to powinien wrzucić jeszcze po 1000 każdej nauczycielce, bo skoro wyszarpnął z mojej kieszeni już te 500, to ucieszę się, że wyszarpnie jeszcze 1000, żeby dać nauczycielom.

    „Jakie to pomysły? […] podwójne roczniki i zwiększenie wymagań”
    Jakoś ZNP nie przeszkadzał (wprost przeciwnie, budził entuzjazm) pomysł podwójnego rocznika 6- i 7- latków w pierwszych klasach, nie słyszałem też oporu przeciwko dotychczasowym modyfikacjom podstaw programowych. Jedne były cięte, inne rozdymane, fora nauczycielskie zawsze mówiły o ich zwiększaniu.
    Z pewnością dzisiejsze wymogi maturalne są dużo ostrzejsze, niż w 1919! Tego każdy działacz ZNP jest pewien!

    „babysitterki – jakoś uszła mojej uwadze ta obywatelska deklaracja”
    To, o co płakali ostatnio, to fakt, że sami musieli opiekować się dziećmi. I to, że biurokracja egzaminacyjna (maturalna) nie zostanie dopełniona i będą mieć kłopot, a dzieci już mają stres.

    „18h i szlus”
    Przypominam tylko, że obowiązuje ich 40-godzinny tydzień pracy. 18h to tylko czas, na spędzanie go przy tablicy, a pozostałe 22 mają poświęcać na inne funkcje.

    „(rozdawnictwo przywilejów branżowych) kogo innego dotyczy”
    A jaka to branża uzyskała oddzielną „Kartę Branży Zawodowej” w ostatnich 20 latach? Pewne szczególne regulacje dla służb mundurowych (skądinąd pozbawionych prawa do strajku i o wielu aspektach dyscypliny służby ostrzejszych, niż ma ogół). I gwarancje niezawisłości dla sędziów. Unijne dotacje do hektara i do krowy. Coś więcej? Reszta jest raczej do tej pory ciągnącymi się reliktami z czasów PRL – np. KRUS dla rolników. Lekarze leczą w oparciu o Kartę Praw Pacjenta, czy, jak nauczyciele, w oparciu o Kartę Lekarza?

    „Gros „klientów” oświaty pragnie całodobowej, świetnie wyposażonej i na wysokim, profesjonalnym poziomie obsługiwanej świetlicy”
    No właśnie o tym piszę! Że funkcja babisitterki jest jedyną, społecznie pożądaną. Przyswojenie informacji tylko o tyle, o ile jest to wymagane jakimś przepisem.
    Ale nawet nauki znaków drogowych i informacji, potrzebnych do uzyskania prawa jazdy nikt od szkoły nie oczekuje. Tym bardziej dodawania ułamków.
    Być może są też tacy, co oczekują, że szkoła załatwi katechezę i nie będą musieli sami odprowadzać dziecka na lekcje w parafii.

    „Oczywiście mogą się masowo zwolnić. Nie robią tego…”
    To właśnie robią, niezadowoleni z warunków pracy, pracownicy wszelkich innych zawodów. Oczekiwałbym tego (a nie strajków) również od nauczycieli.

    „Nie wiem, co myśli Broniarz. Wydaje mi się jednak dość prawdopodobne, że nie chciał już dłużej brać za to odpowiedzialności.”
    Raczej dotarło do niego, że przegrał ten strajk i musi znaleźć sobie pretekst do wycofania się z niego z twarzą.
    A mieszkam na wsi z mikromiasteczkiem gminnym o 4km i średnim miasteczkiem powiatowym o 8km od domu 😉
    Kto taki niby wytykał palcami i szczuł?
    Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że część nauczycieli żyje od pierwszego do pierwszego i nie będzie dłużej strajkować, żeby jednak dostać pensję za choćby część kwietnia, bo rachunki trzeba opłacić już w pierwszych dniach maja. Podobnie, jak rozumiem, że w małej gminie wójt im zapowiedział, że podwyżki mogą dostać, ale tylko przy redukcji zatrudnienia, bo gmina nie ma maszynki do drukowania pieniędzy, a szkoła i tak już jest największym obciążeniem gminnego budżetu – większym nawet, niż pomoc socjalna, której się nie przytnie. A dziur w jezdni już i tak nie ma za co łatać.

    Polubienie

  10. Przy okazji – temat, jaki przeszedł niezauważony przy likwidacji gimnazjów.
    To jest pewne odciążenie najmniejszych i najbiedniejszych gmin, bo teraz muszą utrzymywać szkołę gminną tylko dla 8, a nie 9 roczników i dla jednej dyrekcji, a nie dwóch. Zwiększone utrzymanie liceów spadło na, zazwyczaj dużo bogatsze, powiaty. A centralna „subwencja” pokrywa koszty prowadzenia szkół w mniej, niż w połowie – resztę gminy czy powiaty muszą dokładać z własnych środków.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Z tego, co pamiętam, Hobbes, traktowany literalnie, mógłby być patronem PiS, a raczej prezesa. Ja tylko nie wiem, o jakiej umowie mówimy i kto z kim ją zawierał. Chyba, że przyjmiemy za bezdyskusyjne, że każdy wybrany może umowę narzucać. Nie kojarzę, żeby ktoś się ze mną umawiał, że zawsze będę ostatni w kolejce budżetowej. I, że jest to jakieś „prawo naturalne”. Dlaczego to właśnie ja, i grupa zawodowa, do której przynależę ma mieć specjalny przywilej rezygnowania i ustępowania? Niezależnie od tego, czy strefa budżetowa nam się podoba, czy nie, bo realnie istnieje i, jak się zdaje, jest częścią owej umowy społecznej?

      „Od każdej, nie tylko od jednej.” – Może Ty. Generalnie, wbrew liberalnej legendzie popularnej w nieliberalnym społeczeństwie, cały czas chodzi o to, że są równi i równiejsi.

      „A nauczyciele (ZNP?) zrobili tym razem co mogli, żeby sobie zantagonizować resztę społeczeństwa i przydać głosów PiS-owi za to, że jako jedyny odważył się im sprzeciwić.” – Nic takiego nie zauważyłem, tzn. nic nowego. Antagonizm między „klasą” mającą pretensje do uczenia czegokolwiek, a zakompleksionym społeczeństwem, które we własnym mniemaniu jest lepsze od innych i zostało w tej megalomanii utwierdzone przez powszechną, świetlicową testomanię odruchów, prymitywną pragmatykę umiejętności, oderwanych od stojącej za nimi wiedzy, a ostatnio przez populistyczną propagandę, jest obecny i silny już od dawna. Takie zaostrzenia antagonizmów są charakterystyczne dla rządów para totalitarnych – te zawsze kanalizują społeczne resentymenty w kierunku, zwał jak zwał, elit intelektualnych: prawników, lekarzy, nauczycieli. Nihil novi sub sole.

      „skoro wrzuca 500+ w jedną kałużę, to powinien wrzucić jeszcze po 1000 każdej nauczycielce” – Nie powinien nic wrzucać w kałużę, a jeżeli już, to dlaczego nie nauczycielce? W czym ona gorsza od pierwszego dziecka informatyka, czy bankowego menedżera? Nauczyciele z góry zostali skreśleni z listy beneficjentów, bo jeszcze w kampanii wyborczej populistów byli celem wskazanym suwerenowi do odstrzelenia.

      „Jakoś ZNP nie przeszkadzał” – Nie przeszkadzał, bo do pracy mieli wrócić nauczyciele zwolnieni lub urlopowani z powodu niżu demograficznego. Zapowiedziano wręcz zwiększenie zatrudnienia, np. o nauczycieli wspomagających. Poza tym, rok wcześniej do szkół poszła spora część sześciolatków, więc globalnie problem nie musiał mieć rozmiaru katastrofy. Mówimy o klęsce hipotetycznej – od realnej nie chronią żadne mechanizmy.

      „To, o co płakali ostatnio, to fakt, że sami musieli opiekować się dziećmi. I to, że biurokracja egzaminacyjna (maturalna) nie zostanie dopełniona i będą mieć kłopot, a dzieci już mają stres.” – Strajk, w moim mniemaniu, zawsze jest ostatecznością i nie istnieje coś takiego jak strajk obojętny dla otoczenia – po prostu musi być zauważony. Ponadto, wcale nie musiało do niego dojść. O tym co go wymusiło już pisałem, więc nie będę się powtarzał, ale oprócz wrodzonej, anegdotycznej już pisowskiej dyplomacji przyczyniło się wielomiesięczne ignorowanie problemu. I jeszcze jedna kwestia: Osobiście nie znam nikogo, po obydwu stronach „barykady”, kto realnie obawiał się o matury, a prawdziwy powód do niepokoju mieli „jedynie” maturzyści zamierzający studiować za granicą. To nie Nikaragua (jeszcze), wiadomo było, że problem jakoś trzeba będzie rozwiązać. Chodziło o sprowokowanie sytuacji, w której zadufani dyletanci zaczną urządzać satrapię. Znam wielu maturzystów (także z IB) i jakiejś paniki nie zauważyłem.

      „Przypominam tylko, że obowiązuje ich 40-godzinny tydzień pracy. 18h to tylko czas, na spędzanie go przy tablicy” – Ach, wyklaruj to suwerenowi! Idea jest taka, żeby przestać wreszcie stawać na rzęsach za friko, a nie olewać obowiązki. Nie jestem jednak zwolennikiem typowego strajku włoskiego, bo to odbije się tylko na uczniach, a nie na decydentach.

      „funkcja babysitterki jest jedyną, społecznie pożądaną.” – Marzę o tym, żeby stało się to oficjalną wykładnią MEN! Natychmiast otworzę szkołę, na którą mnie teraz nie stać!

      „Oczekiwałbym tego (a nie strajków) również od nauczycieli.” – A ja nie oczekuję cudów. Cały czas wracamy do tego samego – dlaczego nauczyciele, jako jedyni, mają udawać, że nie pracują w budżetówce?

      „A dziur w jezdni już i tak nie ma za co łatać.” – Odwieczny problem gospodarki niedoboru. Nierozwiązywalny, bez działań systemowych. Ja jedynie, cały czas, zwracam uwagę na to, że szkoła, a zwłaszcza nauczyciel, jest zawsze na liście priorytetów daleko za dziurami w jezdni. Być może słusznie. Ale niech to prezes, ustami premiera, powie otwarcie. Zresztą, kilku poprzednich władców marionetek, powinno było zrobić to samo.

      „temat, jaki przeszedł niezauważony przy likwidacji gimnazjów.” – Podobno nie ma darmowych obiadów. Jeśli chciało się doszlusować „do europejskich standardów” i norm, to trzeba było za to zapłacić. Choćby dodatkowym etatem. Odkręcanie czegoś, co funkcjonowało przez dwadzieścia lat też będzie kosztowne. I nikt nie przejmuje się kosztami pozaekonomicznymi. Pal sześć nauczycieli (którym wydatnie zwiększono koszty pracy), po których przecież nikt nie będzie płakał, ale co z dziećmi? Naprawdę wszystko jedno, że znów zapędzi się je do kołchozów, gdzie maluchy, będą musiały „rywalizować” z nastolatkami? Wszędzie da się wygospodarować oddzielne piętra? A co z planami tych, którzy marzyli, by wyrwać się ze środowiska, które ich hamowało, albo zadręczało? Takich kosztów nie daje się łatwo policzyć.

      Polubienie

  11. „Ja tylko nie wiem, o jakiej umowie mówimy i kto z kim ją zawierał.”
    Tyś zaczął mówić o jakiejś umowie… Ze mną też nikt żadnej umowy o warunkach pracy nauczycieli nie zawierał. I nie chcę płacić za nią, czy raczej jej wyobrażenie u nich. Literalnie rzecz biorąc każdy z nauczycieli ma swoją umowę o pracę. Gdzie nie ma nic ani o podwyżkach, ani o gwarancji zatrudnienia, ani o niezmienialności warunków. Może ją wypowiedzieć, jeśli mu się nie podoba.

    „Chyba, że przyjmiemy za bezdyskusyjne, że każdy wybrany może umowę narzucać”
    Umowy w ogóle nie można narzucać. Musi polegać na obopólnej akceptacji obu stron. I raczej nie powinna to być umowa zawierana pod pistoletem strajku grupy pracowniczej.
    Rządzącemu (nawet PiS-owi) nie mogę odmówić prawa do zawierania pewnych umów w imieniu ogółu podatników. Ale przesadą jest, by za istniejącą i ważną po wieki „umowę” uznawać przywileje nadane nauczycielom przez komunę po to, by byli lojalni wobec reżimu, a co najmniej zachowali neutralność.

    Antagonizm nie wynika z niczyjego zakompleksienia, zresztą o ile lekarzy można uznać za „wykształciuchów”, to mało kto ma kompleksy intelektualne wobec nauczycieli i za elitę intelektualną ich uważa.

    „(rząd) Nie powinien nic wrzucać w kałużę, a jeżeli już, to dlaczego nie nauczycielce?”
    Nie powinien niczego wrzucać ANI w kałużę ANI nie nauczycielce.
    Jeśli Unia rozdaje bez sensu pieniądze rolnikom na krowy, a PiS rodzicom na dzieci, to nie znaczy, że ja mam popierać to, żeby polski rząd miał rozdawać nauczycielkom. A za to (i nie tylko za to), że matkom nie-tylko-nauczycielkom dał już po 500zł, to mój protest objawi się głosowaniem przeciwko PiS-owi w najbliższych wyborach. Common Agriculture Policy jeszcze jakoś znoszę – przykra cena pożytków z innych unijnych regulacji.

    „ZNP nie przeszkadzał (podwójny rocznik z okazji 6-latków do szkół) – Nie przeszkadzał, bo do pracy mieli wrócić nauczyciele zwolnieni lub urlopowani z powodu niżu demograficznego.
    Właśnie za to nie znoszę związków i uważam je za antyspołeczne i demagogicznie walczące wyłącznie o swój partykularny interes. Jeśli pracodawca robi najgorsze głupoty, ale zwiększa zatrudnienie i daje podwyżki, to jest świetnie i jest kochany. Jeśli podwyżek dać nie chce, to staje się diabłem wcielonym, którego każda decyzja, nawet równoważna poprzednio chwalonej, jawi się teraz katastrofą dla całego świata.

    „Strajk, w moim mniemaniu, zawsze jest ostatecznością i nie istnieje coś takiego jak strajk obojętny dla otoczenia”
    O ile strajk w XIX-wiecznym przemyśle, czy dziś w fabryce proszku do prania, nie jest uciążliwy dla otoczenia, a wyłącznie dla kapitalisty, o tyle strajki w przedsiębiorstwach monopolistycznych (nie tylko państwowych, e.g. Lufthansa albo komunikacja miejska), odbijające się na postronnych osobach, powinny być zakazane. A już najbardziej w instytucjach, będących egzekutorami jakiegokolwiek przymusu. Od policji, przez straż więzienną, nauczycieli, po urzędy skarbowe.
    A nawet te w fabrykach raczej też, choć z innej przyczyny.

    „wcale nie musiało do niego dojść. O tym co go wymusiło…”
    Nie musiało – decyzja była decyzją ZNP. Nie wiem, który z działaczy ZNP i czy był ktokolwiek taki, wymusił udział na Tobie. Z pewnością nie byłem to ani ja, ani żaden z rodziców, ani żadne z dzieci, ani nawet Zalewska. Przyłączyłeś się do strajku z własnej woli i własną suwerenną decyzją, więc nie zrzucaj winy na innych, że Cię do tego zmusili. Chciałeś szkodzić i być uciążliwy dla postronnych ludzi, to jest to wyłącznie na Twoim sumieniu, a nie jakiegoś ministra.

    „dlaczego nauczyciele, jako jedyni, mają udawać, że nie pracują w budżetówce”
    Czy ja coś takiego kiedyś postulowałem? W czym i po co mieliby udawać? Jak dla mnie mogą sobie założyć nawet t-shirty z napisem „pracuję na państwowym etacie”.

    „szkoła, a zwłaszcza nauczyciel, jest zawsze na liście priorytetów daleko za dziurami w jezdni.”
    Chyba nie byłeś nigdy w małej biednej wiejskiej gminie, nie widziałeś, jak wygląda budynek szkoły, a jak droga, przy której stoi. I ile i jak płatnych jest w niej posad dla nauczycieli, a ile dla robotników drogowych.

    „co z dziećmi? Naprawdę wszystko jedno, że znów zapędzi się je do kołchozów, gdzie maluchy, będą musiały „rywalizować” z nastolatkami?”
    Nie o tym pisałem, tylko o budżetach małych gmin. Ale nie powtarzaj demagogii! I tak masz kołchoz zbiorczej szkoły gminnej, gdzie w jednym budynku miałeś dotąd klasy od zerówki do 9, a teraz tylko do 8. Luźniej i o jeden rocznik najstarszych nastolatków mniej.

    „A co z planami tych, którzy marzyli, by wyrwać się ze środowiska, które ich hamowało?”
    Chyba dobrze – o rok krócej będą siedzieć w tym hamującym gminnym środowisku i o ten rok wcześniej wyrwą się do powiatu albo i dużego miasta. I tam rozwijać w liceum przez 4, a nie tylko 3 lata.

    Polubienie

    1. Ksawery, w naszych dyskusjach, nieuchronnie dochodzimy do punktu, w którym zaczynamy przerzucać się analizami drobiazgów, które nijak nie przybliżają nas, jeśli nie do konsensusu, to do zrozumienia. Zaczynają być to detale nieweryfikowalne, bo zależne od dziesiątków, wykluczających się punktów widzenia. W efekcie, można odnieść wrażenie, że mamy krańcowo różny odbiór rzeczywistości, w co jakoś nie chce mi się wierzyć. Mam wrażenie, że oczywiście różni nas optyka, ale nie pryncypia, dlatego myślę, że czas podsumować stanowiska. Zacznę od rzeczy, co do których, mam wrażenie, jesteśmy tutaj zgodni:

      – Świat byłby lepszy, gdyby społeczeństwa kierowały się liberalną, zdroworozsądkową wykładnią,
      – Strajki, związki zawodowe, budżetówka, rozdawnictwo, regulacje, przywileje, populizm, etc. do tej wykładni nie należą.

      Teraz, choć wydawałoby się, że wszystko już zostało powiedziane, diabeł, który tkwi w szczegółach:

      – Mając na uwadze liberalną wykładnię, zdajesz się ignorować nieliberalną rzeczywistość, w której jesteśmy zanurzeni (ja pewnie trochę bardziej). Nie mówię tu o akceptacji, czy pogodzeniu się z bzdurą. Mając pewność, że budżetówka jest zła (co przynależy do świata idei i opinii), chcesz polemizować z realnie zachodzącymi skutkami jej istnienia (byt fizyczny). Mnie te realia bezpośrednio dotyczą i ideą, choćby bliskim mi liberalizmem, nie bardzo mogę się zasłaniać. Najkrócej rzecz ujmując, uważam, że przyjmując do wiadomości, że nieprzynależna do realiów rynkowych budżetówka jednak istnieje, nie mogę do rozwiązywania jej problemów stosować wykładni w pełni liberalnej, bo prowadzi to do absurdu. Taki problem może rozwiązać jedynie jej likwidacja. Ponieważ nie mam takiej władzy, to choć mógłbym sobie być skrajnym neoliberałem (tak, jak nie jestem) i naprawić świat jednym zdaniem, nie mogę udawać, że naprawiam cokolwiek, doradzając nauczycielom masowe porzucenie zawodu, przekwalifikowanie, czy inne wolnorynkowe lekarstwo. Byłoby to bardzo wygodne, ale na taką ‚splendid isolation’ po prostu mnie nie stać. Poza tym, skala takiego rozwiązania i czas dostępny na jego wprowadzenie, jakoś mi się wymyka.

      – Podkreślasz, że żadnej grupy, czy klasy nie traktujesz wyjątkowo i chcesz przykładać do każdej te same reguły. Znowu ignorujesz fakt, że te zróżnicowane (inne) reguły jednak już istnieją i żaden z nas ich nie spisywał. Przez sam fakt przynależności do sfery budżetowej, nauczyciel podlega innym zasadom, niż reszta rynku. Oczywiście, żadne reguły ustanowione przez ludzi nie są absolutne, dane raz na zawsze, czy nienegocjowalne, nie można jednak mieć pretensji do grupy, która dane jej przywileje chce wykorzystywać. Także ten obcy mi ideowo, moralnie i estetycznie rząd ma oczywiste prawo takie reguły podważać. Musi jednak stosować się do reguły, której sam nie chce wcale znieść, podobno w interesie suwerena: Istnienie strefy pozarynkowej jest niepodważalne. A z kolei reguły nią zarządzające też są pozarynkowe. Chcesz mieć łatwo sterowalną (lojalną wobec reżimu), użyteczną (zachowującą przynajmniej neutralność polityczną) i poprawiającą wizerunek suwerena budżetówkę? Płacz i płać. Jak już pisałem, są dwie drogi kierowania budżetówką: Inwestycja (stała, bezzwrotna, obarczona dużym prawdopodobieństwem nierentowności, wymagająca mądrego i sprawnego zarządzania – w tym eksperymentowania ala Skandynawia/Benelux) i zamordyzm (ignorowanie, deprecjonowanie, antagonizowanie z resztą społeczeństwa, zarządzanie dekretem, totalna uznaniowość, relatywizacja praw, doraźność działań). Którą to opcję właśnie przerabiamy?

      – Traktując wszystkie grupy i grupki społeczne „równo”, zapominasz, że przez sam fakt podjęcia dyskusji, nauczycieli wyróżniasz i wymagasz od nich wybicia się na stopień świadomości, do którego nie dojrzała żadna inna „klasa”. Podobnie, choć pewnie z nieco innych pobudek, postępuje cały „ruch” społecznego oburzenia nauczycielskim protestem. Nie zgodzę się, że jest to racjonalne, obywatelskie i pozbawione uprzedzeń wystąpienie. Wręcz przeciwnie, jest to taki sam objaw partykularyzmu, jak żądanie wyższej pensji. W rzeczywistości nierynkowej, jedno warte jest drugiego. Niemal 50% rzeszy oburzonych ewentualnymi podwyżkami w budżetówce oportunistycznie, śmiało i bez żadnej żenady wyciąga łapę po więcej+, bez śladu refleksji, której domagasz się od grupy, której gębę pazerności dorobiła konsekwentna polityka rozłożonego na lata „dawania” na waciki. Dojrzały liberalizm nie może być naiwny i tego nie dostrzegać.

      – Argumentujesz, że z nauczycieli żadna elita. Niemal zawsze słowa tego używam w cudzysłowie, bo uważam, że elitą mogą być jednostki, a nie całe grupy. To, że populiści chcą totemizować wroga, nie czyni z żadnej grupy elity w znaczeniu dosłownym. To jedynie wygodny kozioł ofiarny, na którym skupi się uwaga, odwracana od problemów zasadniczych.

      – Idealizujesz też rzekomo liberalne, czy choćby zdroworozsądkowe rozumienie rzeczywistości przez społeczeństwo. Do tego ostatniego pojęcia, Polakom jest nawet dalej, niż sporej części świata, do której aspirujemy. To, co obserwujemy, to odruchy plemienne i moralność Kalego. Widać to po obydwu (żeby to były dwie!) stronach, ale od jednej z nich oczekuje się chyba, żeby zastrajkowała za odebraniem sobie prawa do strajku, podniesieniem pensum, zniesieniem KN, redukcją zatrudnienia i 500- z pensji, z przeznaczeniem na pilne wydatki Zalewskiej w Brukseli. I to też najlepiej w ramach okupacji szkół w lipcu. Jakoś nie sądzę, by tego rodzaju, rozsądna, eutanazyjna taktyka przyniosła dla równowagi falę ulicznych protestów przeciw kupowaniu wyborców, skandalicznemu szastaniu publicznymi pieniędzmi w państwowych spółkach, poronionym pomysłom para gospodarczym, promującym buraczaną mocarstwowość, KRUS-owi, związkom zawodowym itd, itp. Cały czas, nie mogę pojąć, dlaczego wszystkie te bajońskie kwoty i patologiczne zjawiska nie budzą żadnych zauważalnych emocji, podczas gdy ktokolwiek proszący o jałmużnę w budżetówce jest natychmiast odsądzany od czci i wiary. Wolność woli pielęgniarki, czy nauczyciela ma się sprowadzać do rozsądnego umartwiania się, pokornego uznania, że żadne okoliczności „do strajku ich nie przymuszają”, bo mogą przecież z zawodu zrezygnować. Cały czas w glorii ogólnospołecznej, ale jednostronnie i okazjonalnie wypowiadanej umowy o istnieniu sfery budżetowej, której reguł ma się trzymać jedynie strona teoretycznie niezbędna, a jednak ledwie tolerowana. Jeśli o mnie chodzi, to choć swoje motywy przystąpienia do protestu już dwukrotnie tu przedstawiałem (i od odpowiedzialności się nie uchylam), to podkreślę, że wyżej wymieniona hipokryzja jest chyba największym z nich.

      – Jeśli już o umowie mowa, to tak, najwyraźniej inaczej niż Ty, istnienie sfery budżetowej uważam za umowę. Kulawą, ale jednak. Umowę, w której, niezależnie od stopnia świadomości, oportunizmu, pazerności, czy cwaniactwa wszystkich uczestników, jedna ze stron chce mieć zawsze głos decydujący. Za ten głos trzeba jednak płacić. Czasem słono. I nieswoimi pieniędzmi. Trzeba umieć to robić. Albo budżetówkę zamknąć, sprzedać, rozdać. Oczywiście, obserwujemy zupełnie co innego – próbę zjedzenia ciastka, którym jednocześnie chcemy chwalić się na wystawie cukierni. I najlepiej, żeby to ciastko samo się upiekło i nie było zakalcem. Ja tam takiemu lewiatanowi (bo o hobbesowską umowę społeczną mi pierwotnie chodziło) mówię nie.

      Polubienie

  12. Analizy drobiazgów do konsensusu raczej nie, ale do zrozumienia jak najbardziej przybliżają. Nie ma zrozumienia, opartego na przekręconych albo wyrwanych z kontekstu faktach. Postaram się zadbać o weryfikowalność.

    „Teraz, choć wydawałoby się, że wszystko już zostało powiedziane…”
    Zabrakło trzeciego punktu, podsumowującego implikację dwóch poprzednich:
    — wobec tego należy popierać każdą zmianę ograniczającą aspekty, uznane przez nas za złe. Nawet, jeśli jest to zmiana tylko cząstkowa, lub robiona przez partię, którą uznajemy za groźną i obrzydliwą. I należy się aktywnie sprzeciwiać każdemu działaniu, zmierzającemu do rozbudowy tych złych aspektów, nawet jeśli przymykamy oko i nie podejmujemy ostrego protestu przeciwko, nie podobającemu się nam, status quo.

    „Mając pewność, że budżetówka jest zła (co przynależy do świata idei i opinii), chcesz polemizować z realnie zachodzącymi skutkami jej istnienia (byt fizyczny).”
    Poniekąd masz rację, choć nie jest to byt fizyczny, tylko prawny. Pracownik budżetówki różni się od pracownika korporacji wyłącznie statusem prawnym i posiadanymi dokumentami, a nie da się ich rozróżnić badaniem krwi. Ale nie sprzeciwiam się utrzymywaniu się status quo. Kartę Nauczyciela uważam za szkodliwy społecznie absurd i relikt komunistycznego przekupywania grupy zawodowej, ale nie angażowałem się w jej zwalczanie przez 27 lat – dopóki nie stała się sztandarem roszczeń o jeszcze większe pieniądze, byle tylko nie zwiększyć pensum.
    Protestuję tylko przeciwko rozdymaniu i zwiększaniu publicznego finansowania tej budzetówki.

    „nie mogę udawać, że naprawiam cokolwiek, doradzając nauczycielom masowe porzucenie zawodu”
    Dlaczego nie? Co widzisz złego w tym, że zaczną się zwalniać? Jedni znajdą lepszą pracę gdzie indziej, a ci, co zostaną, dostaną podwyżki przy odciążeniu z głupot i zwiększeniu obowiązków dydaktycznych, ale bez zwiększenia publicznego finansowania i bez istotnej zmiany efektywności dydaktycznej. Jedyne złe, to osobiste kłopoty i stres ludzi, którzy zawsze żyli na cudzy koszt, a im się to skończy.

    „Podkreślasz, że żadnej grupy, czy klasy nie traktujesz wyjątkowo i chcesz przykładać do każdej te same reguły. Znowu ignorujesz fakt, że te zróżnicowane (inne) reguły jednak już istnieją i żaden z nas ich nie spisywał.”
    Zawsze wydawało mi się, że „wszyscy są równi”. I jeśli jakaś grupa uważa się za lepszą i wyróżnioną, z tego tytułu domagając świadczeń od innych, to z całym sercem angażuję się w jej zwalczanie.
    Owszem, zróżnicowane reguły istnieją – komuna dała nauczycielom przywile w czasie gdy ja siedziałem w areszcie, a mój ojciec w obozie internowania, a dotąd żaden rząd im tych przywilejów nie odebrał. Nie jestem zwolennikiem dekomunizacji, za dużą bezczelność i przesadę jednak uznaję powoływanie się w swoich roszczeniach, na kiełbasę, jaką dał im Jaruzel, żeby byli mu lojalni. Dziś domagają się, żebym im płacił jeszcze więcej, w imię tych reguł. Nasuwa mi to przekonanie, że wielkim błędem lat 1990′ było pozostawienie wielu przepisów bez dekomunizacji ich. I nie mam najmniejszego zamiaru honorować rozdymania tych przywilejów, gdy ich beneficjenci domagają się jeszcze więcej.
    Wyraźnie pokolenie, wiedzące komu to zawdzięcza, wymarło lub odeszło na emerytury, a młodsi uważają przywileje za dane od Boga (lub Historii, jeśli są ateistycznymi marksistami), a nie od Jaruzelskiego, święte i niepodważalne. A do tego więcej pieniędzy.

    „Przez sam fakt przynależności do sfery budżetowej, nauczyciel podlega innym zasadom, niż reszta rynku”
    A niby na czym różnią się zasady, dotyczące budżetowej urzędniczki w gminie od tych, dotyczących korporacyjnej urzędniczki w banku???

    „Chcesz mieć łatwo sterowalną (lojalną wobec reżimu), użyteczną (zachowującą przynajmniej neutralność polityczną) i poprawiającą wizerunek suwerena budżetówkę? Płacz i płać.”
    Nie chcę ani płakać, ani płacić, ani mieć lojalnych sługusów. Dziwię się, że ty byś chciał takim sługusem PiS być. Lojalną wobec reżimu budżetówkę, to sobie usiłowała stworzyć WRON, uchwalając Kartę Nauczyciela. Naprawdę, nie oczekuję lojalności w tym stylu!

    „są dwie drogi kierowania budżetówką”
    Jest jeszcze trzecia – likwidacja/redukcja budżetówki (patrz M.Thatcher), mi najbliższa. Górnicy strajkowali, to zamknęła kopalnie w Walii. Kolejarze strajkowali, to sprywatyzowała British Railways. Tylko lekarze zachowali rozsądek i nie strajkowali, a M.Thatcher przed końcem swojej kadencji nie zdążyła z prywatyzacją NHS, więc dotąd UK ma swoją państwową służbę zdrowia – całkiem państwową, nawet nie jak nasz NFZ…
    Ale z tych dwóch, które wymieniłeś zdecydowanie wolę tani zamordyzm, niż topienie pieniędzy w utrzymywaniu sługusów reżimu. Jako przykład powinieneś tu dać raczej nie Skandynawię, ale Grecję.

    „Traktując wszystkie grupy i grupki społeczne „równo”, zapominasz, że przez sam fakt podjęcia dyskusji, nauczycieli wyróżniasz i wymagasz od nich wybicia się na stopień świadomości, do którego nie dojrzała żadna inna „klasa”. ”
    Zupełnie nie rozumiem, o czym piszesz. Właśnie oczekuję, żeby przestali uważać się za wyróżnionych i zachowywali, jak wszyscy inni. Raz jeszcze: jeśli komuś się warunki pracy/płacy nie podobają i nie może ich wynegocjować ze swoim przełożonym, to składa wymówienie. Niech przełożeni się martwią, kim go zastąpić. Mają trzy miesiące na poszukiwanie. A nie urządzać strajk, uderzający w osoby trzecie.
    Nauczycieli wyróżniam tu tylko o tyle, że inni nie strajkują, a oni i owszem, niedawno to robili.

    „Niemal 50% rzeszy oburzonych ewentualnymi podwyżkami w budżetówce oportunistycznie, śmiało i bez żadnej żenady wyciąga łapę po więcej+”
    Różnica w tym, że 500+ wielu ludzi przyjęło z przyjemnością, gdy PiS je dał, a nauczyciele aktywnie (choć nieudolnie) walczyli by to właśnie im dać.
    Zupełnie czym innym jest korzystanie z niezasłużonego i bzurnego benefitu, a czym innym walka o to, by wyszarpać większy, niż już się ma.

    „od jednej z nich oczekuje się chyba, żeby zastrajkowała za odebraniem sobie prawa do strajku, podniesieniem pensum, zniesieniem KN, redukcją zatrudnienia i 500-”
    Bynajmniej. Czy nie widzisz różnicy pomiędzy domaganiem się zwiększenia świadczeń, a korzystaniem ze status quo?
    Nikt nauczycielom nie chciał zabrać tego, co już mieli. 27 lat jest tolerowana ich uprzywilejowana pozycja, a niektóre rządy nawet im coś dorzucały. Przesadzili tylko, domagając się jeszcze więcej, a zwłaszcza strajkując o to, uderzając w osoby postronne.

    „istnienie sfery budżetowej uważam za umowę”
    Tak – zgadzam się na zatrudnianie pracowników przez państwo/gminy, a nie wyłącznie przez pracodawców prywatnych. Potrzebni są policjanci, urzędnicy, żołnierze, strażnicy więzienni i nawet nauczyciele. Normalne relacje pracy/płacy, takie same, jak dla wszystkich innych. Z drobnymi modyfikacjami, jak zakaz strajku, czy odmowy wykonywania służby, przez żołnierzy albo strażaków.

    Różnicę między nami widzę w czymś trochę innym, w rzeczy etycznej, a nie ideologicznej.
    Pytanie: czy swój własny konflikt (indywidualny, bądź grupowy, wszystko jedno) można rozgrywać kosztem osób, nie będących stroną sporu?
    Ja uważam, że zdecydowanie nie i nie zniósłbym na swoim sumieniu czegoś takiego. Ty to uważasz za usprawiedliwione perfidnością strony przeciwnej i jej przypisujesz winę za to, że to Ty kopnąłeś niewinnego.
    Nie oceniam – to sprawa Twojego własnego sumienia.
    Zgodzę się natomiast z twierdzeniem, że jest to absolutnie naturalne i uzasdnione psychologicznie. Na dużo wcześniejszym nawet etapie, niż powstanie rodzaju homo, czy nawet naczelnych. Nawet kot odreagowuje frustrację na niewinnych.

    Polubienie

    1. Jeżeli liberalna moralność zakłada „przymykanie oka i nie podejmowanie ostrego protestu przeciwko, nie podobającemu się nam, status quo”, to chyba mamy jednak różne definicje liberalizmu. Ja rozumiem, że nawoływanie do powstania, czy rozruchów (strajku) można uznać za dalekie od liberalnej demokracji, ale podnoszenie do rangi cnoty oportunizmu wobec populizmu, to już przesada. Mam się zacząć urządzać w tej d****? Nawet, jeśli finalnie miałoby to przynieść jakieś, siłą rzeczy, nieokreślone i mocno niepewne efekty, to byłoby to jedynie działanie na rzecz populizmu.

      „Ale nie sprzeciwiam się utrzymywaniu się status quo.” – Ale jednocześnie chciałbyś, żeby ludzie w budżetówce zanurzeni stosowali się do praw nieprzynależnych budżetówce? Socjalizm tak, wypaczenia nie? No, właśnie to jest to ciastko zjedzone i nieodżałowane. Sam obok postuluję zmiany w KN, czy jak tam to wtedy zwać. Zmiany muszą nastąpić wcześniej, czy później, ale teraz nauczyciele nie strajkowali przeciw konkretnym, przemyślanym, przygotowanym, skonsultowanym i policzonym propozycjom zmian (mam nadzieję, że tej ad hoc skleconej obiecanki-cacanki, w zamian za zwiększenie pensum, kiedyś w przyszłości, w innej rzeczywistości ekonomicznej i pewnie politycznej, nie każesz mi brać poważnie) – byli przeciw ignorowaniu problemów, nabijaniu w butelkę i urągającej inteligencji propagandzie. Brak KN nie zlikwidowałby zaistniałych roszczeń płacowych. Na całym świecie, strajki w strefie budżetowej wybuchają na ogół nie z powodu tego, że się ludziom w głowach ze szczęścia przewraca, ale na skutek załamania kruchej równowagi między poczuciem opłacalności, a świadomością bycia wykorzystywanym. Nieformalnie mówiąc, umowa, której mimo wszystko, przyznajesz rację bytu, polega tym, że ludzie w budżetówce rozumieją, że kokosów nie będą zarabiać, ale jednocześnie mogą korzystać z pewnych udogodnień, dzięki którym pierwszy mankament może zostać zrównoważony. Powtórzę po raz nie wiem, który: Sztuką jest ten delikatny balans utrzymać, ale 99 światowych demokracji jakoś się na ten kompromis godzi. Bez konsekwencji, nie da się budżetówki mieć, a jednocześnie trzymać jej na krótkiej smyczy rachunku ekonomicznego. Nie wiem jak (ekonomistą nie jestem), nie wiem dlaczego (pewnie czegoś nie rozumiem), ale te wszystkie państwa kurczowo się tego modelu trzymają (tak pamiętam o Skandynawii). Mimo moich liberalnych zapatrywań, daje mi to do myślenia. „Protestowanie tylko przeciwko rozdymaniu i zwiększaniu publicznego finansowania tej budżetówki.” jest, prawdę mówiąc, wołaniem na puszczy, bo budżetówka, pozbawiona mechanizmu rynkowego, nie ma innego mechanizmu balansowania między opłacalnością, a wykorzystywaniem. Jedynym sposobem ograniczania strat jest wydajna reszta gospodarki i umiejętne gospodarowanie wiecznym debetem (na przykład, przynajmniej według mojego, zupełnie amatorskiego myślenia ekonomicznego, przejście na sposób fiński, czy szwedzki). Jedni potrafią to robić (przynajmniej do czasu), inni nie. Najwyraźniej, u nas, nauczyciele uznali, że wyżej wspomniany balans został wyraźnie naruszony, a jednocześnie nie zaproponowano im nic, co dawało by nadzieję na poprawę status quo.

      ” ci, co zostaną, dostaną podwyżki przy odciążeniu z głupot i zwiększeniu obowiązków dydaktycznych” – Widać, że pracę w szkole znasz ze słyszenia. Albo jesteś niepoprawnym optymistą. Takim cię nie znałem.

      „Jedyne złe, to osobiste kłopoty i stres ludzi, którzy zawsze żyli na cudzy koszt, a im się to skończy.” – A to już proste uogólnienie i tania demagogia. Żyli tak, jak im pozwalała umowa o pracy w budżetówce.

      „A niby na czym różnią się zasady, dotyczące budżetowej urzędniczki w gminie od tych, dotyczących korporacyjnej urzędniczki w banku???” – Patrz drugi akapit tego komentarza.

      „Nie chcę ani płakać, ani płacić, ani mieć lojalnych sługusów. Dziwię się, że ty byś chciał takim sługusem PiS być.” – Ja wiem, że nie chcesz. Ja tam też takiego poczucia nie mam. Ale jaki jest cel istnienia budżetówki? Ktoś musi jej potrzebować i pragnąć. A skoro jest popyt…

      „Jest jeszcze trzecia – likwidacja/redukcja budżetówki” – Oczywiście, ale, z powodu podanego wyżej, daję jej tak znikomą szansę realizacji, że istnienie budżetówki wziąłem za punkt wyjścia.

      „Zupełnie nie rozumiem, o czym piszesz.” – Piszę o tym, że nauczyciele zaszczycani są absolutnie nadzwyczajną atencją, nieproporcjonalną, ani do swych roszczeń, ani do ich wpływu na rzeczywistość. Ich roszczenia to ułamek miliardów idących właśnie w komin. „Wyróżnieniem” jest właśnie to, że odmawia im się prawa do upominania się o poprawę bytu, a raczej strasznie nad tym wydziwia. Chyba żadna inna grupa zawodowa nie budzi takich emocji. To każe mi przyglądać się tej stygmatyzacji podejrzliwie. Żeby było jasne, doskonale wiesz, że osobiście, nie przypisuję swojej własnej profesji, ani ludziom ją wykonującym żadnych cech szczególnych i doskonale znam ich niedomagania. Tyle, że w tym także nie odstają od żadnej grupy zawodowej, czego by nie powiedzieć o historycznych i politycznych zaszłościach, o których też już pisałem. Dla mnie, to socjologicznie mocno podejrzane.

      „27 lat jest tolerowana ich uprzywilejowana pozycja” – Pomijając to, że prawdopodobnie jakaś część nauczycieli, rzeczywiście oportunistycznie wykorzystuje niedomagania systemu (w czym znów nie są różni od innych grup mających taką sposobność), uprawiasz tu populistyczną demagogię, zasługującą jedynie na równie demagogiczną odpowiedź: Podobno, w szkole niezmiernie łatwo teraz znaleźć pracę i jest to łatwa fucha – niech wszyscy spragnieni „uprzywilejowanej pozycji” korzystają z okazji.

      „Z drobnymi modyfikacjami, jak…” – To te drobne modyfikacje spowodują realną potrzebę zaistnienia ustaw w rodzaju KN i związków zawodowych, bo znowu wypada mi przypomnieć, że w podobno potrzebnej komuś budżetówce nie ma innych mechanizmów regulacyjnych równowagi między opłacalnością, a wykorzystywaniem, z wyjątkiem widzimisię dowolnego rządu. To w końcu akceptujemy tę budżetówkę, czy nie?

      „Zgodzę się natomiast z twierdzeniem, że jest to absolutnie naturalne i uzasadnione psychologicznie.” – I czas uznać to za wystarczające wyjaśnienie, bo jak dotąd jest to aspekt zupełnie pomijany. Jak widać frustracja w tym środowisku jest duża. Skoro tak, to może są jakieś realne przyczyny?

      Polubienie

  13. I znów sprostowanie, tym razem arytmetyczne: oczywiście, ten absurd Karty Nauczyciela tolerujemy już od 37 lat, a nie 27, jak napisałem… Choć obie liczby mają sens – dopiero od 27 lat mamy jakikolwiek wpływ na politykę.
    A wszystkie rządy dotąd traktowały go nie jak problem, ale jak zgniłe jajo i nie śmiały dotknąć, by nie nastawić przeciw sobie pół miliona wyborców…

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.